środa, 18 grudnia 2013

XII. Słodkie odcienie przeszłości.

Sometimes love is not enough
And the road gets tough
I don't know why
Lana Del Rey- Born to die.




Znów musiała iść. Skończyły się dobre, ciepłe czasy, kiedy mogła przytulić się do męskiego boku, pozwalając, aby spomiędzy zwilżonych pocałunkami warg wypłynęło ciche kocham. Przepadły wraz ze sztyletem. Wraz ze śmiercią Johanna. Od nowa musiała podążać tak dobrze znaną ścieżką. Gniew buzował pod skórą, chcąc znaleźć ujście, pragnąc kolejnej porcji niewinnej krwi, kolejnego krzyku zaskoczenia, cierpienia, bólu, smutku, zdziwienia. Tak wiele odczuć pulsujących w jednym ciele, w jednej kobiecie.

Długa, czarna peleryna okrywała zgrabne ciało przysłonięte karmazynową suknią do ziemi. Delikatne pantofelki stukały o kamienne podłoże, kiedy podążała do tak dobrze znanego miejsca. Ucieczka od jakichkolwiek uczuć, od samej siebie. Tu mogła być bezimienną kobietą, kurtyzaną oddającą swe ciało dla własnych, wyimaginowanych potrzeb. Przez kolejne, jakże krótkie minuty mogła żyć wśród kompletnie sobie nieznanych ludzi, pośród pijących mężczyzn, udając jak uważnie przysłuchuje się ich rozmowom, jak celnie trafiają ich prostackie komplementy i uwagi. Później wybierała jednego z nich, prowadząc w ciemną, wilgotną, opuszczoną alejkę, przystając i opierając plecy o zimny mur budynku. Znów zaczynała żyć. Przeszłość była jedynie przeszłością, nic nie mogło już jej przywrócić ani zakłócić. Pozostała słodkim wspomnieniem tych wspaniałych chwil spędzonych z mężczyzną, którego miała nadzieję, że prawdziwie kochała. Jednego z dwóch. Któregoś na pewno. Serce kobiety zostało stworzone do kochania, do czucia delikatnych skrzydeł motyli powiewających w podbrzuszu, do czułych uniesień serca. Pozostały jedynie namiętne, gwałtowne pocałunki, zwilżone alkoholowym, ciężkim oddechem, tłuste od jedzenia ręce i intensywny zapach sunących tuż przy sobie ciał. To była przyszłość. Jej przyszłość. Jedyna, którą mogła zaakceptować.

Jęknęła, kiedy jej plecy gwałtownie uderzyły o mur, a kaptur zsunął się ze złotych włosów, odsłaniając delikatną, jasną cerę. Czarne, długie rzęsy przysłaniały szaro-błękitne oczy. Wargi rozchyliły się w ponownym westchnieniu, a dłonie sunęły po grubym materiale koszuli. Fałdy sukni zostały gwałtownie, pośpiesznie zadarte do góry, a nagie uda kobiety uniesione i oplecione wokół bioder nieznanego szatyna. Nie czuła nic, kiedy wszedł w nią mocno, poruszając się we wnętrzu. Spierzchnięte usta mężczyzny sunęły po skórze blondynki, łapiąc ją w szybkich, spragnionych pocałunkach, wyrywane kolejnymi wysunięciami bioder. Złapała za silne, umięśnione ramiona, chcąc doznać odrobiny oparcia.
Gniew mijał, wchłaniając się w nieznane, obce ciało, w postawnego obcokrajowca, którego niewyżyte zapędy próbowały doprowadzić kobietę do kolejnych okrzyków zachwytu. Nie, to nie było jej celem. Wszystko, tylko nie to.
- Cholerna dziwka- warknął mężczyzna, poprawiając uchwyt na udach blondynki i wciskając ją mocniej w ścianę.
Odwróciła gwałtownie głowę, otwierając oczy, wpatrując się w pomarszczoną od przyjemności twarz. Przez jej ciało przeszedł dreszcz. Wyprostowała się, przesuwając dłonie na odsłonięte fragmenty szyi, zaciskając na nich palce i wbijając paznokcie. Syknął ze złości, spoglądając na blondynkę.
- Co robisz?!- zapytał, unosząc głos.
Nie poluźniła chwytu, wbijając się jeszcze mocniej, chcąc zadać ból. Tylko ból. Mężczyzna wyszedł z niej, odsuwając się i opuszkami palców sprawdzając powstałe rany na szyi. Christine wciąż stała wsparta plecami o ścianę. Poprawiła fałdy długiej sukni, ignorując charczenie i warczenie mężczyzny. Poprawiła włosy ułożone z tyłu w ciasny warkocz. Uderzenie w twarz zaskoczyło ją. Krzyknęła, osuwając się i opadając ciężko na kamienne podłoże.
- Ty suko! Myślisz, że możesz mi coś zrobić?!- krzyknął ponownie mężczyzna, nachylając się, aby jeszcze raz uderzyć.
Świat zwolnił, pozwalając kobiecie dokładnie obserwować zmiany zachodzące na twarzy nieznajomego. Między brwiami powstały dwie podłużne zmarszczki, ciemne, brązowe oczy zwęziły się, a wargi krzywiły w gniewie. Gniew. Tylko on pozostał. Rozluźniła się, przymykając powieki. W najciemniejszych, najdalszych zakamarkach własnego umysłu odnalazła skrywaną dotychczas chęć. Uwolniła ją, pozwalając się spalać od środka, trwać w przyjemnym uniesieniu, w drżącej świadomości co za chwile może się stać. Wrzask, potępieńczy wrzask dobiegł do jej uszu. Nie chciała patrzeć, widzieć koszmaru, który sama wywołała. Wciąż płonęła, tworząc wokół siebie bezpieczną przystań prowadzącą do chwilowej pustki.

Mężczyzna darł na sobie ubranie, drapiąc umięśnione ciało, okaleczając się, wyrywając włosy, mocno pocierając powieki i zarośnięte policzki. Upadł ciężko na kolana, chowając twarz w dłoniach, nie mogąc przestać.  Strzępki ubrań leżały porozrzucane wokół niego. Coś wstąpiło w jego serce, atakując głowę, wszystkie dobre wspomnienia, każdą cząstkę duszy. Musiał się jej pozbyć, wyrzucić z siebie. Inaczej zabije. Każdego, kogo napotka. Podda się i wstanie z klęczek, z zimnego mułu leżącego na bruku i rzuci się w pogoń za swoją pierwszą ofiarą. Dopadnie, skacząc zwinnie wprost do szyi, zatapiając zęby i paznokcie w skórze. Drapiąc, gryząc, rozrywając. Zabić. Zniszczyć. Pozbyć się tej cholernej ofiary. Wszystko dla gniewu. Otworzył oczy, zrywając się ze swojego miejsca, jak dziki, spłoszony i przede wszystkim niebezpieczny zwierz biegnąc w stronę kobiety w ciemnym płaszczu, odchodzącą ciemnym zaułkiem. Zerwał kaptur z głowy, odsłaniając długie, związane blond włosy. Nawet się nie poruszyła, zaciskając jedynie mocniej palce w pięści. Wrzasnął ponownie, zamykając ponownie powieki, ciągnąc za czarny materiał okrycia.
- Zostaw ją!- Mężczyzna warknął, jednak nie puszczał swej ofiary.- Zostaw ją!
Ostrze zalśniło w blasku księżyca, mając za zadanie przestraszyć napastnika, a już po chwili uderzyło w odziane koszulą ramię. Nieznajomy ryknął z bólu, puszczając szarpaną jeszcze przed sekundą kobietę, łapiąc się za rękę. Krew pociekła na materiał ubrania, brudząc, spływając gorącym strumieniem na bruk. Nagle wszystko puściło. Cała złość, to nieznane uczucie niewyjaśnionego gniewu. Mężczyzna stał na chwiejących się nogach, nie wiedząc co tak naprawdę się stało, czego był świadkiem, a tak naprawdę, że był tego uczestnikiem.
- Co do…
Miecz znów zalśnił, przecinając powietrze tuż przed jego nosem, specjalnie chybiając celu. Spłoszony mężczyzna dojrzał siedzącą, na pierwszy rzut oka wystraszoną kobietę i wysokiego, osnutego ciemnością człowieka. Stał dumnie, w skórzanych naramiennikach, z ostrzem gotowym do kolejnego ciosu. Nie namyślając się długo, odbiegł, chcąc zniknąć, chcąc zatamować płynącą wciąż krew. Uratować się.

To było jak rykoszet. Jej moc podziałała, jednak została użyta przeciwko niej samej. Oddychała głęboko, pozwalając pełnym piersiom unosić się wraz z kolejnymi drganiami wystraszonego serca. Nawet nie sądziła, że ma w sobie tak wielką moc, że może sprawić, że ktoś będzie się wił w cierpieniu własnego umysłu. Ale to wciąż było za mało. Wciąż mogła więcej, postarać się, przyłożyć i ominąć swym istnieniem powstałą rządzę mordu. Ale gdyby się tego nauczyła, gdyby opanowała własne siły, mogłaby zawładnąć wszystkim. I każdym. Nie straszny byłby kolejny przeciwnik, z którym musiałaby się zmierzyć Christin, żaden mężczyzna czy kobieta, żadne żyjące stworzenie. Nawet własny ojciec.
- Pozwól, pani, że ci pomogę.- ciepły, przyjazny głos zadzwonił w uszach kobiety. Odwróciła głowę, patrząc na wychodzącego z cienia wysokiego, postawnego blondyna. Miecz bezpiecznie spoczywał w pochwie przytwierdzony do skórzanego, ciężkiego pasa. Podszedł, wyciągając silną, poniszczoną dłoń.
- Dam sobie radę sama, dziękuję.- odpowiedziała nieco opryskliwie, poruszając łydkami i próbując się podnieść.
Nie zważając na protesty, mężczyzna złapał niezwykle delikatnie za nadgarstek blondynki, podciągając do góry. Przystanęła tuż przed nim, zapatrując się w szare, wąskie oczy. Zabrał ręce. Ich spojrzenia zetknęły się, jedynie na sekundę, nie pozwalając się już odwrócić.
- Nic ci się nie stało?- zapytał, niezwykle zręcznie przechodząc z ‘pani’, na ‘ty’.
Pokręciła głową, a złote kosmyki zafalowały wzdłuż delikatnej twarzy Christine. Okryła się połami czarnej peleryny, próbując czymś zająć ręce, aby tylko nie zaciskać ich nerwowo ze sobą, nie strzelając kostkami.
- Nie.- odpowiedziała szeptem, który w tej zalegającej ciszy wydał się ledwo słyszalny.
- Odprowadzę cię.

- Dziękuję- odpowiedziała spokojnie, za plecami mając posiadłość ojca. Ściągnęła z szyi srebrny naszyjnik z małym, przezroczystym kamykiem i wyciągnęła w stronę swojego obrońcy.- To w nagrodę.
Zmarszczył brwi, kręcąc zaraz głową.
- Nie mogę tego przyjąć. Nie jestem najemnikiem a jedynie przechodniem, który nie mógł znieść, że ktoś próbował skrzywdzić tak delikatną i piękną kobietę.
Zacisnęła wąskie usta w cienką linię, mrugając powoli, tonąc w szarości spojrzenia. Ponowiła prośbę, wyciągając jeszcze bardziej dłoń z naszyjnikiem.
- W takim razie uznajmy to za podarunek, panie.- odpowiedziała, starając się przybrać miły ton.- Wydajcie, proszę, na grę w kości lub alkohol.
Zaśmiał się cicho pod nosem i uniósł kącik ust do góry. Zmęczona twarz mężczyzny rozpogodziła się, przybierając miły wygląd. Przechylił głowę, patrząc na Christine, aż w końcu dotknął palcem łańcuszek, odbierając go.
- Rohan.- wypowiedział poważnym tonem- Mam na imię Rohan.
Odwzajemniła uśmiech, odwracając się i znikając na kamienistej ścieżce, aby już po chwili zniknąć w domu.

Wiatr dął w żagle, prowadząc jego ukochany statek do domu, do malowniczych, pięknych Wysp Olleny. Odjął jedną rękę od drewnianego koła sterowego, wsuwając do kieszeni w spodniach. Na palcu zawisł srebrny łańcuszek. Uniósł nieznacznie kącik ust, wspominając nieznajomą, śliczną blondynkę. Prychnął cichym śmiechem, zdając sobie sprawę, że chętnie by ją odszukał, że mógłby następnym razem, kiedy będzie w mieście przejść się do jej posiadłości i… nawet nie wiedział o kogo pytać. Może była służką? Kucharką? A może panią tego domu? Opuścił kącik ust, podrzucając łańcuszek do góry i łapiąc zręcznie w dłoń. Coś szarpnęło w jego ciele, zginając Rohana w pół. Palce trzęsły się z bólu. Puścił ster, łapiąc się drugą ręką za nadgarstek, próbując uspokoić drgania. Czyżby to była ta nieznana, starcza choroba powodująca, że całe ciało drżało i pulsowało bólem? Nie, palce uspokoiły się już po chwili, teraz rozpalone. A raczej jeden z nich rozpalony. Kciuk. Uniósł rękę i odwrócił wierzchem do dołu, spoglądając w malutki, przezroczysty kamyczek wczepiony w skórę. Kryształ.