When I’m lonely, well I know I’m gonna be
I’m gonna be the man who’s lonely without you.
And when I’m dreaming, well I know I’m gonna dream
I’m gonna dream about the time when I’m with you.
The Proclaimers I’m gonna be( 500 Miles)
To już tydzień. Minęło dokładnie siedem długich, pełnych wyczekiwania dni od momentu, kiedy Johann zaproponował Christine małżeństwo. Od tego czasu chodziła zamyślona. Nie była pewna, co powinna zrobić. Kiedy od niego wychodziła, obiecała, że musi wszystko przemyśleć i na następnym spotkaniu da mu odpowiedź. Termin uciekał, a ona wciąż nie była pewna swego. Owszem, wiedziała, że kocha go. Kochała go wielką miłością, która w ogóle nie powinna gościć w jej sercu. To uczucie dodawało jej energii, zachęcało do dzielenia swojego życia z kimś, kto wcale nie był jej przeznaczony. Od kiedy znalazła kryształ, świat stanął na głowie. Wszystko zaczęło się zmieniać. Jej życie przestało wyglądać niczym uporządkowana, piękna bajka o księżniczce, zakochanym w niej księciu oraz cudownym zamku. Jej historia spłonęła, czarny dym przykrył wszystko. Blondynka przechadzała się po ogrodzie swojej posiadłości. Niedaleko niej pasło się dziesięć koni. Machając radośnie ogonami, skubały zieloną trawę. Podeszła do nich, stawiając ostrożnie nogi, ubrane w delikatne trzewiki. Kary, wysoki koń, jeden z jej ulubionych podniósł swą dumną głowę i spojrzał na nią. Zarżał wesoło, widząc zbliżającą się do niego dziewczynę. W odpowiedzi uniosła delikatnie kąciki ust, uśmiechając się. Kiedy znalazła się przed nim, wyciągnęła dłoń i pogłaskała jego delikatne chrapy. Uwielbiała czuć końską skórę pod palcami. Zwierzęta te uważała za niezwykle dumne, piękne oraz wolne. Nie raz marzyła, aby móc pogalopować na jednym z nich ku zachodzącemu słońcu, nie zważając na przeszłość lub przyszłość. Liczyło się tylko to, co jest teraz. Teraźniejszość. Carpe Diem, Christine. Wypuściła cicho powietrze z płuc i przymknęła oczy. Co miała zrobić? Zgodzić się i spróbować wieść przykładne życie u boku Johanna, czy pozwolić, aby gniew zawładnął jej duszą? Otworzyła oczy i przesunęła dłoń po szyi karego konia. Palcami bawiła się jego długą grzywą. Czy gniew już jej nie ogarnął w całości? Przecież to przez niego miała te problemy. To on wywoływał u niej płacz każdej kolejnej nocy. To przez grzech była zmuszona do tych wszystkich rozmyślań. Nigdy nie chciała taka być. Zimna i wyniosła, ogarnięta dziwną rządzą. To nie był jej świat ani czasy. Powinna urodzić się za kilka lat, kiedy wszystko zostałoby już zrobione, kiedy kryształ trafiłby do kogoś innego. Nie, nie do niej. Nie powinien być jej. Nigdy nie powinna dotykać tamtego naszyjnika. Wszystko było nie tak. Pokręciła przecząco głową. Wzięła w lewą dłoń grzywę karego konia, zaciskając na niej palce. Prawą ręką przejechała po jego grzbiecie. Zaparła się rękoma i odbiła nogi. Z gracją usadowiła się na jego grzbiecie. Koń od razu się wyprostował, rżąc cicho, gotowy na podróż. Przyłożyła łydki do jego boków, delikatnie naciskając piętami. Koń ruszył stępem. Wciąż trzymając dłonie na jego grzywie, skierowała go na lewo, ku bocznej bramie, prowadzącej na łąkę. Kiedy znaleźli się poza terenem posiadłości, spięła konia i puścili się biegiem pośród rozkwieconej trawy. Nieproszone łzy popłynęły jej z oczu, oblewając strumieniem schłodzone przez wiatr policzki. Nie, nie chciała tego. Dlaczego życie tak bardzo ją skrzywdziło? Czy w przeszłości zrobiła coś złego? A może poprzednie pokolenia jej rodziny zawinęły Bogu, co zemściło się właśnie na niej. Poczuła ogarniający ją gniew. Policzki rozpaliły się i nabrały rubinowej barwy. Przymknęła powieki, zęby mocno zacisnęła. Oddech przyśpieszył, czekając nieuniknionego. Nie Christine, dasz sobie z tym radę. Z każdego problemu da radę jakoś wyjść obronną ręką. Musisz się tylko postarać, znaleźć sposób, aby sobie pomóc. Kochasz, jesteś kochana. To powinno cię cieszyć, a tymczasem płaczesz niczym małe, zagubione dziecko.
Nie wiedząc nawet kiedy, znalazła się w lesie. Koń zatrzymał się na oświetlonej przez ostatnie promienie zachodzącego słońca, malutkiej polanie. Czując, że wzbiera w niej szloch, pochyliła się i przytuliła do szyi konia. Policzek oparła na jego grzywie, czując intensywny zapach zwierzęcia. Długa, czerwona suknia nosiła ślady niedawnego szaleńczego galopu. Co zrobisz, Christine? Poddasz się, czy zaczniesz walczyć? Wybierzesz miłość, czy ból? Na swej drodze niejednokrotnie zwątpisz w swoje dokonania. Będziesz musiała wytężać siły, aby doprowadzić wszystko do końca. W końcu tego zaznasz. Spokój i ukojenie tylko czekają. Przestała płakać. Podniosła się do pozycji siedzącej i otarła dłonią łzy. Pociągnęła cicho nosem, poprawiła złote włosy. Tak, dobra decyzja. Jesteś mądrą i piękną kobietą, gotowa stawić czoła przeciwnością. Nie uginaj się pod presją! Spięła konia i kłusem podążyła do miasteczka. Musiała go zobaczyć. Po prostu musiała.
Zeskoczyła zwinnie z konia. Poprawiła dłonią suknię i schowała za ucho rozwiane przez wiatr kosmyki włosów. Konia zostawiła pasącego się na trawie, zmęczonego długą podróżą. Nieśpiesznie szła w stronę drzwi do jego domu. Poczuła, jak serce wali jej niczym niedzielny dzwon, wzywający na modlitwę. Zrobiło jej się zimno. Czy dobrze wybrała? Czy jej serce wytrzyma napięcie? Musi, ona jest na to gotowa. To jej życie, jej wybory oraz jej błędy.
Zapukała do drzwi. Po krótkiej chwili drzwi otworzyły się i stanął w nich wysoki szatyn. Johann spojrzał zdziwiony na Christine, po czym uśmiechnął się do niej. Otworzył szerzej drzwi, aby wpuścić dziewczynę. Pewnie przestąpiła próg. Kiedy zostali sami, czując w głębi serca, że uciekła przed otaczającym ją światem, wpadła mu w ramiona. Zatopiła twarz w jego piersiach. Objął ją swoimi silnymi ramionami, brodę oparł o czubek jej głowy.
- Christine, kochanie, co się stało?- zapytał zdziwiony. Dziewczyna przyszła za wcześnie. Dopiero niedawno zapadł zmrok, a zazwyczaj umawiali się po północy. Czyżby ojciec jej coś powiedział? Czy uciekła z domu dręczona czymś złym? Kołysał ją uspokajająco w ramionach, mrucząc.
Blondynka odchyliła w końcu głowę do góry, aby na niego spojrzeć. Nie, nie płakała. Po prostu chciała go zobaczyć. Ujrzeć jego reakcję na to, co ma mu do powiedzenia. Nie mogła dłużej zwlekać. Przygryzła delikatnie dolną wargę, po czym uśmiechnęła się nieśmiało.
- Tak.- odpowiedziała cicho, znów tuląc swą twarz do jego klatki piersiowej.
Poczuła, jak napięły mu się mięśnie, wyprostowując się. Czy się nie przesłyszał? Nie, to nie możliwe. Christine powiedziała tak. Zgodziła się zostać jego żoną. Jego! Uradowany niczym małe dziecko, złapał ją mocniej i podniósł do góry. Roześmiał się głośno i z nią w ramionach, zakręcił parę kółek.
- Tak bardzo się cieszę!- powiedział, kiedy w końcu postawił ją na podłodze. Złapał palcami jej podbródek i pociągnął w górę. Spojrzał jej uważnie w oczy, próbując ostatni raz się upewnić. Kiedy ujrzał roziskrzone oczy, nachylił się nad nią i mocno pocałował. Trwali tak chwilę, radując się chwilą. To był ich czas. Możliwe, że za kilka minut coś znów stanie im na przeszkodzie. Nie czas jednak na smutek. Chwilo trwaj!
Odsunęła się od niego na kilka centymetrów.
- Nie chcę tego jednak robić po kryjomu.- powiedziała nagle.- Nie zasługujesz na to.
Tak, to była prawda. Johann nie zasługiwał na to, aby pójść w nocy do księdza i złożyć przed Bogiem przysięgę małżeńską. Wiedziała, że pragnął prawdziwego ślubu, pełnego najbliższej rodziny i przyjaciół. Chciał się nią chwalić niczym rodzonym dzieckiem. Kochał ją, a ona kochała jego. To właśnie było jej przeznaczenie, a nie jakiś durny grzech. Gniew da radę pokonać. Wystarczy chcieć, wystarczy się postarać. Marzenia przenoszą góry, prawda? Więc podwiń rękawy i weź się do roboty! Spełnij swoje najskrytsze sny. Kochaj go pełną, nieukrywaną miłością. Daj mu to, czego pragnie. Zostań z nim nawet, jeżeli będzie się tobą cieszyć tak krótko. Aż do śmierci.