poniedziałek, 18 lutego 2013

IV. Póki śmierć nas nie rozłączy!


When I’m lonely, well I know I’m gonna be
I’m gonna be the man who’s lonely without you.
And when I’m dreaming, well I know I’m gonna dream
I’m gonna dream about the time when I’m with you.
The Proclaimers I’m gonna be( 500 Miles)





To już tydzień. Minęło dokładnie siedem długich, pełnych wyczekiwania dni od momentu, kiedy Johann zaproponował Christine małżeństwo. Od tego czasu chodziła zamyślona. Nie była pewna, co powinna zrobić. Kiedy od niego wychodziła, obiecała, że musi wszystko przemyśleć i na następnym spotkaniu da mu odpowiedź. Termin uciekał, a ona wciąż nie była pewna swego. Owszem, wiedziała, że kocha go. Kochała go wielką miłością, która w ogóle nie powinna gościć w jej sercu. To uczucie dodawało jej energii, zachęcało do dzielenia swojego życia z kimś, kto wcale nie był jej przeznaczony. Od kiedy znalazła kryształ, świat stanął na głowie. Wszystko zaczęło się zmieniać. Jej życie przestało wyglądać niczym uporządkowana, piękna bajka o księżniczce, zakochanym w niej księciu oraz cudownym zamku. Jej historia spłonęła, czarny dym przykrył wszystko. Blondynka przechadzała się po ogrodzie swojej posiadłości. Niedaleko niej pasło się dziesięć koni. Machając radośnie ogonami, skubały zieloną trawę. Podeszła do nich, stawiając ostrożnie nogi, ubrane w delikatne trzewiki. Kary, wysoki koń, jeden z jej ulubionych podniósł swą dumną głowę i spojrzał na nią. Zarżał wesoło, widząc zbliżającą się do niego dziewczynę. W odpowiedzi uniosła delikatnie kąciki ust, uśmiechając się. Kiedy znalazła się przed nim, wyciągnęła dłoń i pogłaskała jego delikatne chrapy. Uwielbiała czuć końską skórę pod palcami. Zwierzęta te uważała za niezwykle dumne, piękne oraz wolne. Nie raz marzyła, aby móc pogalopować na jednym z nich ku zachodzącemu słońcu, nie zważając na przeszłość lub przyszłość. Liczyło się tylko to, co jest teraz. Teraźniejszość. Carpe Diem, Christine. Wypuściła cicho powietrze z płuc i przymknęła oczy. Co miała zrobić? Zgodzić się i spróbować wieść przykładne życie u boku Johanna, czy pozwolić, aby gniew zawładnął jej duszą? Otworzyła oczy i przesunęła dłoń po szyi karego konia. Palcami bawiła się jego długą grzywą. Czy gniew już jej nie ogarnął w całości? Przecież to przez niego miała te problemy. To on wywoływał u niej płacz każdej kolejnej nocy. To przez grzech była zmuszona do tych wszystkich rozmyślań. Nigdy nie chciała taka być. Zimna i wyniosła, ogarnięta dziwną rządzą. To nie był jej świat ani czasy. Powinna urodzić się za kilka lat, kiedy wszystko zostałoby już zrobione, kiedy kryształ trafiłby do kogoś innego. Nie, nie do niej. Nie powinien być jej. Nigdy nie powinna dotykać tamtego naszyjnika. Wszystko było nie tak. Pokręciła przecząco głową. Wzięła w lewą dłoń grzywę karego konia, zaciskając na niej palce. Prawą ręką przejechała po jego grzbiecie. Zaparła się rękoma i odbiła nogi. Z gracją usadowiła się na jego grzbiecie. Koń od razu się wyprostował, rżąc cicho, gotowy na podróż. Przyłożyła łydki do jego boków, delikatnie naciskając piętami. Koń ruszył stępem. Wciąż trzymając dłonie na jego grzywie, skierowała go na lewo, ku bocznej bramie, prowadzącej na łąkę. Kiedy znaleźli się poza terenem posiadłości, spięła konia i puścili się biegiem pośród rozkwieconej trawy. Nieproszone łzy popłynęły jej z oczu, oblewając strumieniem schłodzone przez wiatr policzki. Nie, nie chciała tego. Dlaczego życie tak bardzo ją skrzywdziło? Czy w przeszłości zrobiła coś złego? A może poprzednie pokolenia jej rodziny zawinęły Bogu, co zemściło się właśnie na niej. Poczuła ogarniający ją gniew. Policzki rozpaliły się i nabrały rubinowej barwy. Przymknęła powieki, zęby mocno zacisnęła. Oddech przyśpieszył, czekając nieuniknionego. Nie Christine, dasz sobie z tym radę. Z każdego problemu da radę jakoś wyjść obronną ręką. Musisz się tylko postarać, znaleźć sposób, aby sobie pomóc. Kochasz, jesteś kochana. To powinno cię cieszyć, a tymczasem płaczesz niczym małe, zagubione dziecko. 
Nie wiedząc nawet kiedy, znalazła się w lesie. Koń zatrzymał się na oświetlonej przez ostatnie promienie zachodzącego słońca, malutkiej polanie. Czując, że wzbiera w niej szloch, pochyliła się i przytuliła do szyi konia. Policzek oparła na jego grzywie, czując intensywny zapach zwierzęcia. Długa, czerwona suknia nosiła ślady niedawnego szaleńczego galopu. Co zrobisz, Christine? Poddasz się, czy zaczniesz walczyć? Wybierzesz miłość, czy ból? Na swej drodze niejednokrotnie zwątpisz w swoje dokonania. Będziesz musiała wytężać siły, aby doprowadzić wszystko do końca. W końcu tego zaznasz. Spokój i ukojenie tylko czekają. Przestała płakać. Podniosła się do pozycji siedzącej i otarła dłonią łzy. Pociągnęła cicho nosem, poprawiła złote włosy. Tak, dobra decyzja. Jesteś mądrą i piękną kobietą, gotowa stawić czoła przeciwnością. Nie uginaj się pod presją! Spięła konia i kłusem podążyła do miasteczka. Musiała go zobaczyć. Po prostu musiała.

Zeskoczyła zwinnie z konia. Poprawiła dłonią suknię i schowała za ucho rozwiane przez wiatr kosmyki włosów. Konia zostawiła pasącego się na trawie, zmęczonego długą podróżą. Nieśpiesznie szła w stronę drzwi do jego domu. Poczuła, jak serce wali jej niczym niedzielny dzwon, wzywający na modlitwę. Zrobiło jej się zimno. Czy dobrze wybrała? Czy jej serce wytrzyma napięcie? Musi, ona jest na to gotowa. To jej życie, jej wybory oraz jej błędy. 
Zapukała do drzwi. Po krótkiej chwili drzwi otworzyły się i stanął w nich wysoki szatyn. Johann spojrzał zdziwiony na Christine, po czym uśmiechnął się do niej. Otworzył szerzej drzwi, aby wpuścić dziewczynę. Pewnie przestąpiła próg. Kiedy zostali sami, czując w głębi serca, że uciekła przed otaczającym ją światem, wpadła mu w ramiona. Zatopiła twarz w jego piersiach. Objął ją swoimi silnymi ramionami, brodę oparł o czubek jej głowy.
- Christine, kochanie, co się stało?- zapytał zdziwiony. Dziewczyna przyszła za wcześnie. Dopiero niedawno zapadł zmrok, a zazwyczaj umawiali się po północy. Czyżby ojciec jej coś powiedział? Czy uciekła z domu dręczona czymś złym? Kołysał ją uspokajająco w ramionach, mrucząc.
Blondynka odchyliła w końcu głowę do góry, aby na niego spojrzeć. Nie, nie płakała. Po prostu chciała go zobaczyć. Ujrzeć jego reakcję na to, co ma mu do powiedzenia. Nie mogła dłużej zwlekać. Przygryzła delikatnie dolną wargę, po czym uśmiechnęła się nieśmiało.
- Tak.- odpowiedziała cicho, znów tuląc swą twarz do jego klatki piersiowej.
Poczuła, jak napięły mu się mięśnie, wyprostowując się. Czy się nie przesłyszał? Nie, to nie możliwe. Christine powiedziała tak. Zgodziła się zostać jego żoną. Jego! Uradowany niczym małe dziecko, złapał ją mocniej i podniósł do góry. Roześmiał się głośno i z nią w ramionach, zakręcił parę kółek.
- Tak bardzo się cieszę!- powiedział, kiedy w końcu postawił ją na podłodze. Złapał palcami jej podbródek i pociągnął w górę. Spojrzał jej uważnie w oczy, próbując ostatni raz się upewnić. Kiedy ujrzał roziskrzone oczy, nachylił się nad nią i mocno pocałował. Trwali tak chwilę, radując się chwilą. To był ich czas. Możliwe, że za kilka minut coś znów stanie im na przeszkodzie. Nie czas jednak na smutek. Chwilo trwaj! 
Odsunęła się od niego na kilka centymetrów.
- Nie chcę tego jednak robić po kryjomu.- powiedziała nagle.- Nie zasługujesz na to. 
Tak, to była prawda. Johann nie zasługiwał na to, aby pójść w nocy do księdza i złożyć przed Bogiem przysięgę małżeńską. Wiedziała, że pragnął prawdziwego ślubu, pełnego najbliższej rodziny i przyjaciół. Chciał się nią chwalić niczym rodzonym dzieckiem. Kochał ją, a ona kochała jego. To właśnie było jej przeznaczenie, a nie jakiś durny grzech. Gniew da radę pokonać. Wystarczy chcieć, wystarczy się postarać. Marzenia przenoszą góry, prawda? Więc podwiń rękawy i weź się do roboty! Spełnij swoje najskrytsze sny. Kochaj go pełną, nieukrywaną miłością. Daj mu to, czego pragnie. Zostań z nim nawet, jeżeli będzie się tobą cieszyć tak krótko. Aż do śmierci.


wtorek, 5 lutego 2013

III. Broń mnie od wszelkiego złego...


Dla każdej z Was, która uważa, że picie w poniedziałek
nie jest najlepszym pomysłem na rozpoczęcie tygodnia...
Nieco chaotycznie,
nieco poważnie,
nieco erotycznie,
nieco po mojemu.
Poważnie i dojrzale.


Take my hand, I will follow,
Only you can slow this down
Take my hand and I will mellow,
'Cause only you can hold me like a torniquet,
And make me stay, here with you
Magnet, The pacemaker.


   Christine stała w progu jego domostwa. Dużymi oczami patrzyła na niego bez słowa. Nic nie mówili. Napawali się swoim towarzystwem. Jak zawsze, jak co tydzień o tej samej porze. Ich tajemne schadzki były dla niej świętością. Był dla niej bóstwem, piękną rzeźbą z kamienia. On jej nie oceniał, nie wyprowadzał z błędu, nie poprawiał. Po prostu był. Wystarczyło, że istniał i był przy niej, kiedy tylko tego potrzebowała. Czuła nieopisaną radość, kiedy patrzyła w jego brązowe oczy osnute wachlarzem czarnych rzęs. Grube ciemne brwi pozostawały nienaruszone. Nigdy się nie marszczyły kiedy na nią patrzył. Niezbyt długie, pełne usta uśmiechały się sponad czarnych, rzadkich wąsów oraz brody. Jego nieidealna skóra była po prostu piękna. Pragnęła dotykać jej swoimi długimi, smukłymi palcami aby wyczuć każdą nierówność i szorstkość. Nie mówiła nic. Po prostu patrzyła. Niczym tajemny rytuał, zapamiętywali swoje twarze. Nie mogli o sobie zapomnieć. To by ją zabolało. Mocniej niż nie jedno upokorzenie, które doświadczała od przypadkowo poznanych mężczyzn. Mężczyzna poruszył się nieznacznie. Tak, ich przywitanie dobiegło końca. Teraz chwyci jej dłoń w swoją i poprowadzi ją do pokoju, gdzie położy ją na łóżku i przez kilka sekund będzie wpatrywać się w jej twarz, muskając ją opuszkami swoich palców. Mężczyzna zrobił jednak coś innego. Podszedł do Christine i wziął je w swoje objęcia, mocno przytulając do swojej szerokiej piersi. Kobieta wtuliła się w niego, nie wiedząc czego może się spodziewać. Dziś wszystko szło inaczej. Tradycja zanikła, ustępując miejsce nieznanemu. Poczuła, jak łzy popłynęły jej po policzkach. Nieświadome, czyste łzy dające upust jej emocjom. Czuła się zmęczona tym wszystkim. Ciągłym ukrywaniem swojego prawdziwego ja, niemocą opowiedzenia co naprawdę czuje. Otarła rękawem sukni niszczycielskie łzy. Położyła dłonie na jego plecach, chłonąc ukradkiem jego twardy, męski zapach. Przymknęła oczy, chcąc się zatracić. Pragnęła tego tak bardzo, że nawet nie zdawała sobie sprawy co by się z nią stało, gdyby nagle odszedł.
- Chodź.- powiedział do niej, ciągnąc ją za rękę do sypialni.
Tak jak myślała na początku, zabrał ją tam. Jego duże łoże zasłane było kilkoma skórami ściągniętymi ze złapanych przez niego zwierzyn. Dwie duże poduszki pełne pierza czekały, aby położyć na nich głowy. Wszystko było już przygotowane, czekało na ich cotygodniowe połączenie. Świece paliły się w rogach pomieszczenia. Johann usiadł na brzegu łóżka. Christine stała przed nim, nie wiedząc co zrobić. To on zawsze wszystko inicjował. On brał sprawy w swoje ręce. Posłuszna jak przed nikim, słuchała go. Był jej dobrym duchem, jej przewodnikiem. Był jej wybawcom. Nie wiedziała co czuł do niej Johann, czy było to tylko zwykłe pragnienie uprawiania z nią miłości, czy też czuł coś do niej. Kochała go. Kochała go jak nigdy nikogo wcześniej. Czuła do niego niespożyte pokłady uczuć, które mogła w końcu uwolnić. Jej serce biło radosnym blaskiem, kiedy tylko stawała w progu jego domu. 
Christine zacisnęła ze zdenerwowania usta, czując mrowienie, które rozeszło się po całym jej ciele. Mężczyzna wziął jej dłoń i uważnie jej się przyglądał. Podniósł wzrok na jej twarz. Długie blond włosy opadały falami na ramiona i plecy. Długa suknia otulała jej rozgrzane ciało, gotowe na rozkosz. Przyciągnął ją delikatnie do siebie. Usiadła mu okrakiem na kolanach, zarzucając ramiona na jego silne barki. 
- Źle dziś wyglądasz.- powiedział nagle. Podniósł rękę do jej twarzy i musnął ją palcem. Przymknęła z zadowolenia oczy. Kąciki jej ust podniosły się w nikłym uśmiechu. Uwielbiała jego dotyk, mimo swojej potężnej postury potrafił być taki delikatny i czuły.- Czy coś się stało?
Chciała mu odpowiedzieć. Naprawdę chciała. Pragnęła wyzbyć się wszelkich emocji, które ją trapiły. Opowiedzieć mu o grzechu i krysztale, o mani wyzbywania się złości, którą topiła w ramionach innych. Nie mogła. Nie była w stanie tego zrobić. On był dla niej taki dobry... Jak mogłaby zaprzepaścić wszystko, co do niego czuła? Przygryzła delikatnie wargi. Ponownie wtuliła się w niego, kładąc swoją głowę na jego ramieniu. Usta zadrżały jej ze zdenerwowania. Johann pierwszy raz zwrócił uwagę na to, co ją trapi. Wolała kiedy nic nie mówił, kiedy trwali w ciszy, otulającej ich marzenia i koszmary. Ustami odnalazła jego szyję i pocałowała go. To była jej odpowiedź. Nie mów nic, po prostu ze mną bądź. Pozwól mi trwać przy tobie, aż słońce ukaże swe pierwsze promienie na horyzoncie. Daj mi spokój, którego tak potrzebuję. I siłę, bo potrzebuję jej, aby przetrwać kolejny tydzień, kolejne siedem dni bezsilności i strachu. Złapała w dłonie jego twarz i przez chwilę wpatrywała się w niego. Kochała każdy dołeczek na jego policzkach, każdą bruzdę i szew, który powinien go szpecić. Dla niej był piękny. Męski i dostojny. Taki powinien być prawdziwy facet. Pochyliła w jego stronę twarz i pocałowała go namiętnie w usta. Czuła słodki smak pieprzu i tytoniu. Ta woń otuliła wnętrze jej ust, wnikając przez gardło wprost do płuc. Napawała się tym zapachem, jakby właśnie pokazali jej nowe perfumy. Połączyła się z nim wargami, otwierając nieco usta. Poczuła jak jego język wnika do środka, pieszcząc ją delikatnie. Serce zabiło jej mocniej. Nieco zbyt gwałtownie przycisnęła go do siebie. Jej piersi oparły się na twardym torsie mężczyzny. Złapał ją za biodra i przytulił do siebie. Poczuła jak jego przyrodzenie twardnieje. Zatopiła paznokcie w jego włosach, mierzwiąc je. Oddychała głęboko, czując jak jej piersi falują w rytm jego zachęt. Oczy miała przymknięte, kiedy poczuła, że ich pocałunek zelżał. Odsunął nieco swoją twarz, aby móc na nią spojrzeć. Dla niego wyglądała pięknie. Lekko potargana, ogarnięta pożądaniem. Opuszkami palców drażnił jej rozpalone wargi. Po chwili znów ją pocałował, jednak o wiele spokojniej niż wcześniej. Chwycił ją mocno za tułów i wstał z łóżka. Chwyciła go mocno nogami za plecy. Położył ją na łóżku, kładąc się na niej. Palcami dotykał jej smukłej szyi, schodząc coraz dalej w stronę dekoltu i piersi. Odwiązał falbany zdobiące górę jej sukni. Jej piersi odsłoniły się, a sutki stwardniały pod wpływem nagłego zimna. Oddychała gwałtownie, trochę zbyt gwałtownie. Pocałował zagłębienie między jej mostkiem. Uśmiechnęła się, ponownie czując ten przyjemny dreszcz. Paznokciami zaczepiła się o jego skórę na plecach. Chciała w końcu poczuć go w sobie, nie zwlekać. Doznać uczucia ekscytacji i wybuchu namiętności w jednej chwili. Chciała krzyczeć z rozkoszy i płakać niczym małe dziecko. Marzyła o tym. Ale on się z nią bawił. Doskonale wiedział, czego pragnie Christine. Chciał jej dać to wszystko, jednak najpierw musiał do tego doprowadzić. Zwykły seks nie zaspokoił by ją, musiał wzbudzić w niej namiętność, którą tak głęboko skrywała. 
Powrócił do pocałunków. Zaczął ssać jej dolną wargę. Wiedział, że to uwielbia. Wsunął po chwili język w jej usta, ponownie się z nią łącząc. Ich języki tańczyły między sobą, niczym płatki śniegu na wietrze. Poczuł, jak jej palce błądziły po jego ciele. Dotknęła jego koszuli i odszukała guzików. Rozpięła powoli każdy. Odpiął guzik przy spodniach i zsunął je z siebie. Pocałował delikatnie jej sutek, drażniąc go swoim dotykiem. Christine jęknęła cicho. Była gotowa. Tak bardzo tego pragnęła. Przy jego pomocy wyślizgnęła się z długiej sukni, aby po chwili całkowicie naga, poczuć jego mięśnie na swoim ciele. Brązowa skóra niedźwiedzia, na której leżała łaskotała jej łopatki oraz plecy. Usta jej zadrżały zdradzając swoją gotowość. Rozchyliła delikatnie nogi, czując jak próbuje w nią wejść. Powoli zaczął napierać. Przygarnęła go palcami do siebie, wbijając paznokcie w plecy Johanna. Spojrzała w jego oczy. Wpatrywał się w nią, próbując odgadnąć jej uczucia oraz myśli. Jego brązowe źrenice nie poruszały się, tkwiły w jednym punkcie. Kobieta jęknęła cicho czując rozrywającą ją od środka rozkosz. Chłód na jej ramionach zamienił się w żar. Czuła jak jej skóra płonie żywym ogniem. Zamknęła oczy, czując zbliżający się kres tych przyjemności. Próbowała złapać oddech, jednak bezowocnie. Krzyk uwiązł jej w gardle, kiedy po chwili poczuła całkowite spełnienie. Wbiła mocno paznokcie, drapiąc jego plecy. Opadł powoli na jej ciało, po raz kolejny odnajdując jej usta. Oddała się tym pocałunkom, próbując ochłonąć. Czuła niesamowitą energię. Czystość i pustka zagościły w jej sercu. Endorfiny, które przed chwilą uwolniła, opanowały jej umysł. Łzy popłynęły jej z oczu wprost na policzki. 
Johann położył się obok niej na plecach. Oparła się łokciami o rozłożone na łóżku skóry i spojrzała na niego. Oddychał ciężko, jednak próbował utrzymywać jeden rytm. Chciała, aby wszystko mogło być prostsze. Aby życie nie zatruwało jej duszy, a kryształ nigdy nie istniał. Kochała go tak mocno.
- Wyjdź za mnie.- powiedział nagle mężczyzna, patrząc na nią uważnie. Na jego twarzy nie poruszył się żaden nerw. Zawsze był niezwykle spokojny i opanowany. Rozważyła w myślach to, co przed chwilą usłyszała. Te trzy słowa obijały się w jej głowie, dudniąc swoim echem. Tak tego pragnęła, tak bardzo chciała pojąć go za męża i wieść szczęśliwe życie. Na pierwszy plan wyszedł znów gniew. To on wszystko niszczył. To on ją zabijał od środka. Przytuliła głowę do jego nagiej piersi i przymknęła oczy.
- Chciałabym.- odpowiedziała w końcu czując, jak stara się przezwyciężyć strach, który dławił jej gardło.- To nie takie proste.
Mężczyzna objął ją ramieniem. Pocałował czubek głowy. 
- Pójdziemy do księdza w nocy, nikt oprócz nas się o tym nie dowie.- zaproponował. Najwidoczniej wszystko miał już wcześniej przemyślane. Każde jej pytanie posiadało ukrytą odpowiedź. 
Czy nie tego chciałaś? Mąż. Dom. Rodzina. Ona jako wspaniała żona. Zaklęcie zostałoby złamane. Skończyłaby z przypadkowo poznanymi mężczyznami, z ogłupiającym jej umysł gniewem. Zabijał ją, kryształ dręczył jej nerwy, wysysając z nich energię. W końcu odnalazła by siebie, zmieniła by się. Byłaby sobą. Prostą Christine Farley. Córką kupca, żoną jego wroga. No właśnie. Ojciec gdyby to usłyszał, zamknąłby ją w pokoju albo odesłał do zakonu. Nie chciał pozwolić, aby jego jedyna córka zmarnowała życie obok jego przeciwnika. 
Starszy od niej o dziesięć lat mężczyzna pocierał swoją dłoń o jej ramię, próbując ją rozgrzać. Zadrżała, jednak nie z powodu zimna wlewającego się do pomieszczenia przez nieszczelne okna, lecz z powodu marzeń. No właśnie, marzenia. W nich była szczęśliwa, a w życiu zagubiona. Historia życia po raz kolejny zataczała koło. Mogła coś zmienić, sprawić, że jej życie nie byłoby tak dołujące i bezsensowne. Mogła wybiec wraz z Johannem z jego domu i pijana szczęściem, wziąć potajemnie ślub. Następnego dnia udałaby się wraz z ukochanym do ojca, gdzie opowiedziałaby mu dobrą nowinę. Dostałby szału. Oczami wyobraźni widziała jak z wściekłości rozbija kolejne rzeczy o ściany. Jak wypluwa ślinę, krzycząc na obojga.
- Christine, kocham cię.- przerwał ciszę leżący obok niej mężczyzna. Odchyliła głowę chcąc na niego spojrzeć. Widział cierpienie, które wykrzywiało jej piękną twarz. Byli tak do siebie podobni, a zarazem tak różni. Niczym Romeo i Julia, ich miłość z góry była skazana na porażkę. Wiedzieli, że nigdy nie będzie tak, jak naprawdę chcieli. Zawsze będzie ich dzielić konflikt interesów między ojcem kobiety a Johannem. Pocałował ją czule w usta, po czym złożył głowę na poduszce z pierza, aby szybko usnąć. Dziewczyna palcem kreśliła kółka na piersi mężczyzny. Swojego mężczyzny. Jej ukochanego.
- Kocham cię...- szepnęła, jednak na tyle cicho, aby tylko ona mogła to usłyszeć. Nie musiała mu tego mówić. On wiedział.