„Too late, my time
has come
Sends shivers down my spine
Body's aching all the time.
Goodbye, everybody, I've got to go
Gotta leave you all behind and face the truth.”
Sends shivers down my spine
Body's aching all the time.
Goodbye, everybody, I've got to go
Gotta leave you all behind and face the truth.”
Bohemian
Rhapsody- Queen
Czy to mogła być prawda? Zamykała oczy, chcąc wyrzucić z siebie ten widok. Oparła plecy o pień potężnego dębu, oddychając głęboko. Znajdowała się w lesie, z dala od czerwonego koloru, który opanował jej myśli. Uciekając od śmierci i nieznanego bólu w sercu. Grzech znów dał o sobie znać. Musiał, tak mocno zakorzenił się w jej serce, nie chcąc puścić. Była nim. Była gniewem, miała jego cząstkę głęboko w sobie, ukrytą pod blond lokami, na karku. Palce podążyły w tamtą stronę, wyczuwając znajome zgrubienie bordowego kryształu. Dlaczego jego powierzchnia była tak miła w dotyku? Paznokciami zaczepiała o jego krawędzie, chłonąc jego przejmujące zimno. Musiała się uspokoić, a to było takie dobre. Rozchyliła delikatnie wargi, cicho pojękując. Przygryzła skórę po wewnętrznej stronie policzka. Cóż to była za ulga dla jej rozgrzanego ciała. Serce czekało na kolejne dotknięcie rubinowego kamienia, niczym na intensywny orgazm. Tak, teraz już wszystko rozumiała. Pragnęła tego. Tak bardzo, że poświęciła dosłownie wszystko. Skończyły się marzenia o niedorzecznym ślubie, o mężu i gromadce dzieci. To było niepotrzebne, niczym kula u nogi, tylko by jej przeszkadzało. Pragnęła czegoś o wiele więcej. Gniewu, który rozszerzał swoje granice dominacji, wnikając nawet w opuszki palców. Była jego, od zawsze. Dlaczego tak długo walczyła? Poddanie się mu było takie oczyszczające, nareszcie zrozumiała do czego została stworzona. Jej przeznaczeniem nie było zostanie matką, a królową złości. Księżną wszystkiego co złe, każdej kłótni, każdego morderstwa. Otworzyła szeroko oczy, chłonąc widok nowego świata, swoimi błękitnymi oczami.
***
Wszystko było czerwone. Nawet bała się domyślać, jednak coś mówiło jej, że była to krew. Jego krew. Mężczyzna leżał przed nią na podłodze w kałuży jaśniejącej, gorącej krwi. W koszuli na jego brzuchu widniała bordowa, wręcz brunatna plama. Obok leżał srebrny sztylet. Jego ostrze było pokryte krwią. To stąd to wszystko. Poczuła, jak osuwa się na podłogę. Nogi odmówiły jej posłuszeństwa. Oparła zmęczoną, obolała głowę o ścianę za sobą. Nie mogła w to uwierzyć. Dlaczego, och dlaczego to wszystko jej się przytrafiało? Co też takiego zrobiła, że świat był tak okrutny? Zaczęła cicho łkać, pozwalając łzom mieszać się z krwią. Jej ciało zaczęło się trząść, będąc w całkowitym szoku. Nie mogła się ruszyć. Zęby uderzały o siebie, palce zaciskały ciężko po wewnętrznej stronie dłoni. Bała się go dotknąć, aby nie upewnić się w prawdzie. Przed oczami widziała mroczki, w głowie jej wirowało, a w gardle zaschło. Otworzyła usta, aby móc przez nie oddychać, nos miała całkowicie zapchany. Czy Johann nie żył? Kto mógł to zrobić? Dlaczego? Dlaczego właśnie teraz, kiedy jeszcze godzinę temu obudziła się taka szczęśliwa. Ranek wydawał się odległą przeszłością. Teraz to było najważniejsze. Jego śmierć, jego osoba. Zamknęła oczy, nie mogąc na to wszystko patrzeć. Schowała twarz w dłoniach.
- Ch...Christine.
Podniosła szybko głowę i otworzyła oczy. Omamy? Czy była na skraju przepaści prowadzącej do szaleństwa? To niemożliwe, aby go słyszała! Przecież rana w jego brzuchu była zbyt duża, nie miał szans. Na klęczkach przysunęła się do mężczyzny, dotykając jego obolałej twarzy. Johann otworzył oczy, krzywiąc się z bólu. Kasztanowe źrenice patrzyły na nią z miłością, którą tak dobrze znała. Załkała cichutko, czując jak coś się w niej kończy. Znów działo się to samo, głębsze uczucia nie były jej pisane. Ktoś wdzierał się w jej świat, rozdzierając serce od środka.
- Pobiegnę po medyka. Leż spokojnie, kochany.- powiedziała cicho, połykając łzy, spływające po jej policzkach do ust.
Mężczyzna pokręcił delikatnie głową. Wyciągnął rękę w jej stronę. Posłusznie nachyliła się, a brunet wtulił palce w jej policzki. Poczuła ciepło skóry Johanna oraz zimną krew. Przymknęła oczy, chłonąc czułość.
- To byli oni.- wyszeptał, krztusząc się krwią.- Przybyli z Elen, miałem tam... kłopoty.- ciągnął dalej.
Wiedziała, że mężczyzna robił w tym kraju niedawno interesy. Nigdy jednak się tym zbytnio nie interesowała. To były jego sprawy, nie jej. Dla Christine były ważniejsze rzeczy, niż handel. Jednak po jego słowach zaczęła się nad tym bardziej zastanawiać. Czy mogło coś pójść nie tak? Czyżby Johann kogoś oszukał, a ten się teraz mścił? Ale co mogło spowodować aż taką napaść?
- Już spokojnie, zaraz zawołam medyka, wszystko będzie dobrze.- uspokajała go, głaszcząc mężczyznę po czole. Jego półdługie włosy były całe we krwi. Pozlepiane kosmyki lepiły się do spoconego czoła.
Medyk, Otari Gvanca, właśnie wyszedł. Pozostawił narzeczonych z dobrymi słowami, że za kilka dni wszystko powinno się unormować. Johann leżał na swoim łożu, brzuch miał obandażowany. Maść z mandragory stała na drewnianym stoliku pod ścianą, tuż obok wciąż zakrwawionego sztyletu.
- Zdradzałaś mnie.- odezwał się nagle.
Łzy momentalnie przestały płynąć, zastępując miejsce zdumieniu. Wyprostowała się, chcąc zabrać rękę, która do tej pory leżała na jego udzie, jednak powstrzymał ją. Zamrugała kilkakrotnie, nic nie mówiąc. Czy to mogły być majaki, o których wspominał medyk? Niby skąd mógł to wszystko wiedzieć? Nigdy mu tego nie mówiła. Nikomu się nie zwierzała. Czyżby znalazł się ktoś, kto mu o tym opowiedział? Jej były, zawistny kochanek, którego zostawiła bez całkowitego spełnienia?
- Jak mogłaś?
Słowa bolały, nie mogąc znaleźć ujścia. Serce znów zaczęło szybciej bić o klatkę piersiową, niczym gołąb, który próbuje się wydostać z zamknięcia. Zaciskała mocno zęby, ignorując dudniące w jej uszach słowa. To wszystko było złe. Atak na Johanna, prawda, która w końcu ujrzała światło dzienne. Skąd to wszystko się brało? Dlaczego czuła taki spokój? Czy nie powinna wić się po podłodze w rozgoryczeniu, błagając o kolejną szansę? Mimo to podniosła się, podchodząc do stolika po maść. Według zaleceń, powinna smarować ranę trzy razy dziennie, aż na jej powierzchni utworzy się strup.
- To koniec, Christine.- Przełknął ślinę, chcąc zaczerpnąć oddechu. Mówił bardzo ciężko, jakby każde kolejne słowo sprawiało mu ból. Zresztą tak pewnie właśnie było, zważając na jego ranę.- Nie mogę być z kimś, kto mnie zdradza.
Kolejne przykre słowa, dlaczego jednak czuła się tak dziwnie? Powinny ją boleć, sprawiać, że serce zamiera w okrzyku zdumienia. Mimo to uśmiechała się, wciąż stojąc do niego plecami. Przymknęła oczy, szukając wewnętrznego spokoju. Wokół niej zapanowała cisza. Nie zważała na to, czy Johann coś jeszcze do niej mówił.
Nie mogła pozwolić sobie na coś takiego. Wyparł się, już jej nie chciał. To wszystko było jej winą. Owszem, zdradzała go. Robiła to jednak dla nich. Dzięki temu mogła przyjść z czystym sercem do jego domostwa, licząc na miłe słowa. Oczekiwała od niego tylko i wyłącznie wsparcia. Tym właśnie miał być. Ukojeniem zszarganych nerwów, jej opoką, jej zimną, opanowaną skałą.
- Nigdy ci tego nie wybaczę.- jego głos wyrwał ją z rozmyślań.
Jej ręka podążyła do srebrnego sztyletu, wciąż leżącego na drewnianym stoliku. Zacisnęła na nim mocno palce i przycisnęła go do sukni na brzuchu. Poczuła jaki był ciężki, mimo swojego niewinnego wyglądu. Drugą ręką dotknęła ostrza. Poczuła jak czubek wbija jej się w opuszek palca, raniąc delikatnie. Mała kropelka krwi spadła na podłogę, rozpryskując się. Serce Christine dudniło w piersiach, ciesząc się na zbliżającą chwilę. W końcu pozwoli na oczyszczającą moc, podda jej się bezgranicznie. Odwróciła się do Johanna, chowając sztylet za sobą. Na jej twarzy malowało się zdecydowanie. Zaciśnięte lekko różowawe wargi drżały w uśmiechu. Oczy iskrzyły się błękitem nieba po burzy, policzki nabrały rumieńców. Krew płynęła w jej żyłach niczym wartka rzeka. Zamrugała kilkakrotnie, zbliżając się do narzeczonego. Nareszcie! Przyszedł dzień zagłady. Jednak dla niej świat w końcu stanął otworem. Nie musi się więcej ukrywać. Kryształ tego chciał, potrzebował jej całkowitego oddania, a nie spychania grzechu na samo dno umysłu. Była jego niewolnicą, jego nosicielką. Kolejnym wcieleniem zła.
Wyciągnęła wolną, lewą dłoń i dotknęła nią obandażowanej rany. Przejechała palcami po włoskach na klatce piersiowej, po raz ostatni chłonąc ich miękkość. Podniosła wzrok na jego oczy. Johann wyczekiwał, nie zdając sobie sprawy ze zmiany, jaka nastąpiła w blondynce. Przez jedną krótką chwilę zastanowiła się nad tym, co zamierza zrobić. Kryształ powrócił, podwajając swe moce. Nie pozwalał jej na zwątpienie. Dosyć marzeń i śnienia o tym, co nigdy nie nastąpi. Kamień w szyi zdawał się tętnić życiem, rozpalając jej wnętrzności.
- Christine, co się dzieje?- odezwał się w końcu Johann, marszcząc brwi.
Jeszcze tylko chwila, dosłownie sekunda. Cieszyła się widokiem jego twarzy i przestraszonego wzroku. Czy już na zawsze go takiego zapamięta? Zlęknionego o swój los? A może górę wezmą dobre wspomnienia? Ich miłość, wspólne plany na przyszłość, seks. Sztylet ciążył w jej dłoni, domagając się słodkiego, metalicznego smaku krwi. Musi to zrobić. Zaspokoić swoją ciekawość, swoją rządzę morderstwa.
Jednym szybkim ruchem wbiła sztylet w ciało mężczyzny aż po samą głownię. Trafiła w samo serce, przebijając się przez żebra. Jej cios był wyjątkowo skuteczny. Cichy jęk wydobył się z gardła mężczyzny, pozbawiając go życia. Iskierki życia zniknęły z jego oczu, pozostawiając pustkę. Przez chwilę jeszcze trzymała dłoń na rękojmi, napawając się władzą, jaką daje jej grzech. Jakież to było piękne!
***
Wspomnienia bolały. Dopiero teraz, zostawiwszy dom narzeczonego daleko, mogła na spokojnie pomyśleć. Zabiła go. Ale dlaczego? Czy poczucie władzy oraz gniewu było warte aż takiego poświęcenia? A może uwalniała się od przeszłości, zostawiając przed sobą pustą, prostą drogę do przyszłości? Możliwe, jednak teraźniejszość nie była tym, czego oczekiwała. Podkuliła nogi, chowając w nie głowę. Koń, którego zabrała ze stajni Johanna pasł się wesoło na trawie, odganiając długim, czarnym ogonem muchy. Podniósł potężną, piękną głowę i zarżał cichutko. Christine popatrzyła na zwierzę. Czas się zbierać. Podniosła się z trawy i mchu, otrzepując fałdy spódnicy. Z ziemi zabrała dowód zbrodni, umyty starannie w wiadrze z wodą. Mógł być jej jeszcze potrzebny. Schowała go do cholewki butów.
Nic już nie będzie takie samo. Jej czas w końcu nadszedł. Zabijając ukochanego mężczyznę w końcu mogła robić to, czego chciał od niej kryształ. Grzech przejmował kontrolę nad jej umysłem, nie dopuszczając nic innego do głosu.
Nic już nie będzie takie samo. Jej czas w końcu nadszedł. Zabijając ukochanego mężczyznę w końcu mogła robić to, czego chciał od niej kryształ. Grzech przejmował kontrolę nad jej umysłem, nie dopuszczając nic innego do głosu.
*Dla osoby, która stwierdziła, że
zwykłe zabójstwo jest 'e-e' i przewidywalne.*