sobota, 4 maja 2013

IX. Czekając na koniec.

I used the deadwood
To make the fire rise
The blood of innocence
Burning in the skies
Linkin Park- Burning in the skies

Pszenica powiewała na wietrze, rozlewając się na boki niczym fale na morzu. Niebo miało głęboki odcień czerni, na którym świecił swym blaskiem księżyc w pełni. Gwiazdy rozlewały się po nieboskłonie. Dawały nadzieję każdemu, kto tylko tego zapragnął. Były ostoją spokoju, ucieczką do marzeń. Blondynka stanęła na klifie i spojrzała w górę. Szukała ukojenia, tak jak wielu przed nią. Chciała znać prawdę. Dlaczego tak się działo, dlaczego na wszystkich sprowadzała nieszczęście? Najpierw Sergo, zaginiony na szalejącym, niespokojnym morzu; teraz Johann, zabity przez miłość i zaufanie. Kogo jeszcze czekał ten los? Ojca dziewczyny? Nową miłość? Czy mieli zginąć z jej rąk, tych ubrudzonych krwią, skalanych morderstwem? Bo przecież to wszystko nie mogło być zwykłym przypadkiem. Doskonale pamiętała to uczucie, kiedy jej palce zaciskały się na rękojmi noża, a ostrze gładko wchodziło w ciało. Była świadoma swoich czynów, swojego przeznaczenia. Nie mogła być kochana, przez nikogo, już nigdy więcej. Czuła się samotnie, jej świat składał się głównie ze zdrady i morderstwa. Brakowało w niej jaśniejszego punktu, takiego, którego mogłaby się uczepić. Pozostawić za sobą czystą kartę, żadnych świadków, żadnych dowodów zbrodni. Jednak wciąż istniało to samo pytanie. Po co? Na co to wszystko, jaki miało to cel? Czy bogowie maczali w tym palce, chcąc zrobić z dziewczyny jednocześnie ofiarę swoich chorych żądz oraz doskonałe wcielenie ich samych?
Południowy wiatr zawiał mocniej, doprowadzając ciało blondynki do drżenia. Nie była już tą samą dziewczyną, co wcześniej. Czuła ogromną zmianę, zarówno w psychice, jak i w ciele. Zmieniała się, umysł dorastał do czynów, chcąc im dorównać. Christine opatuliła się mocniej czarną peleryną Robiło się zimno. Podrażniona skóra na policzkach czekała na kolejne pocałunki wiatru, palce zaciskały się i rozluźniały czując każde drgnienie mięśni. Włoski na rękach podniosły się, gotowe na następny spadek temperatury. Rozłożyła ramiona, a poły peleryny łopotały na wietrze, pozwalając lodowatemu powietrzu przenikać jeszcze głębiej w skórę. Rozchyliła zamknięte wcześniej powieki i spojrzała przed siebie. Duży, jasny księżyc był tuż przed nią, zapraszał swym majestatem w swe progi. Wystarczyło dać kilka kroków, stanąć nad przepaścią, pozwolić opaść w dół, ku wzburzonym morskim falom. Ściągnęła buty, pozwalając bosym stopom zaznać kamiennego podłoża klifu. Jeszcze trochę, Christine. Da radę, skończy z tym raz na zawsze. Dosyć kłamstw i złych wspomnień. Będzie wolna jak jeszcze nigdy dotąd. Spotka w końcu jego, ukochanego mężczyznę. Tak długo na niego czeka, minęły już w końcu cztery, długie lata. Tak wiele się przez ten czas zmieniło. Wniknął w nią kryształ, poddała mu się całkowicie, znów się zakochała, przemiana... Ale czy na pewno? Czy faktycznie była zakochana? W Johannie? Mężczyzna był taki wspaniały, dbał o nią, chciał mieć z nią dzieci, wziąć ślub, spędzić resztę życia. Dałby blondynce wszystko, o czym tylko by zamarzyła. Teraz jego ciało stygło, ułożone na wielkim łożu pełnym zwierzęcych skór. Już nigdy nie powie słowa, nie ujrzy swojej narzeczonej, swojej morderczyni.
Nie mogła go kochać. Był tylko substytutem. Szukała kogoś, kto się nią zaopiekuje. I znalazła. Pech chciał, że trafiła naprawdę dobrze. Niejedna kobieta mogłaby zazdrościć takiego kandydata na męża. Nawet Alexander, ojciec dziewczyny się zgodził. Teraz wszystko poszło na marne. Może tak było lepiej? Została sama, nikt jej nie powstrzyma, nie zdradzi, nie zrani. Może chłonąć nauki wpajane jej przez krwisto czerwony kamień Tak wiele jeszcze potrzebowała, aby stać się idealną. Zawsze jednak jest czas, jego nigdy nie zabraknie. Nie ma dla kogo umierać, nie ma dla kogo żyć. Pozostało trwać w nicości, pozwalając ufać kryształowi.

Noc powoli mijała. Minuty zamieniały się w godziny, które już nigdy nie powrócą. Czas, był tak niedoceniany, tak cenny. Doskonale wiedział, jak łatwo zatracić się w nieświadomości. Pozwolić sekundom płynąć. Niejednokrotnie przekonał się o jego cenie. Kiedy zmarła jego żona, nie mógł znieść świadomości, jak mało jej powiedział o sobie. W nieskończoność próbował liczyć, ile razy powiedział, że ją kocha. Zbyt mało, zbyt rzadko. Słowa miłości mówione do zamkniętych w wiecznym śnie powiek nic nie dają. Można płakać, uderzać pięścią w ścianę, jednak nic się nie zmienia. Pozostaje pustka. Jednak mężczyzna miał kogoś, kto ukazał mu nowy promyk nadziei, światło na końcu tunelu. Od zawsze kochał córkę, jego oczko w głowie. Wychowywał najlepiej, jak tylko mógł, dawał miłość, której zapomniał ukazać żonie. Wiedzę potrzebną w dorosłym życiu, szczęście, uśmiech każdego dnia. Mimo to, po tylu latach napotkał twardą, zimna ścianę bólu. Odsuwała się od niego, zabierając wszystko, co tak bardzo kochał. Pierworodna nikła w oczach, burzowe chmury nadciągnęły nad jej piękną, złotowłosą głowę. To było tak niespodziewane, tak nagłe. Dlaczego? Przecież starał się być uczciwym obywatelem Misyi, nigdy nikogo nie oszukał, nie śmiałby nawet. Skąd więc ta zemsta?
Drzwi uchyliły się z cichym skrzypnięciem. Mężczyzna podniósł głowę znad papierów rozrzuconych na biurku. Jego mała, słodka córeczka wsunęła głowę przez szparę, chcąc sprawdzić, czy ojciec jeszcze nie śpi. Łzy zakręciły mu się w oku, wspominając stare, dobre czasy. Tak bardzo przypominała własną matkę. Była taką piękną, pełną wdzięku i czaru kobietą. Posiadała ogromne pokłady humoru i chęci życia. Zginęła tak nagle, wydając na świat najcudowniejsze stworzenie, jakie miało stąpać po ziemi.
- Tatusiu?- głos Christine drżał. Najwidoczniej coś musiało się stać. Nie widział jej w sumie cały dzisiejszy dzień. Gdzie też była? Czyżby u narzeczonego? Wciąż tak ciężko mu było się z tym pogodzić. Dlaczego właśnie w nim musiała się zakochać? Czy miłość faktycznie jest tak ślepa, jak ją opisują? Otumania najmądrzejszych, pozwalając wybierać drogę życiową sercem, a nie rozumem.
Alexander odsunął się wraz z krzesłem od biurka i wyciągnął ramiona. Niczym strzała wpadła w nie, chowając zlęknioną twarz w pierś ojca. Głaskał blondynkę po włosach, całując czubek głowy. Od kiedy skończyła piętnaście lat, przestała tak robić. Zawsze była zbyt poważna, jak na swój wiek. A przynajmniej za taką właśnie chciała uchodzić. Urodzona przywódczyni, perfekcyjny strateg, jednocześnie tak delikatna i krucha. Cech przywódczych nauczyła się od niego, a Sergo, jej poprzedni narzeczony wszystko to jeszcze bardziej umocnił. Po raz kolejny zaczął żałować, że chłopak zginął. Kto wie jak teraz wyglądałoby życie Christine? Czy zostałby ukochanym dziadkiem, rozpieszczającym wnuczęta aż do granic możliwości?
- On nie żyje.- słowa uwięzły w gardle blondynki. Alexander zmrużył oczy, nie mając pewności, o kim dokładnie się wypowiadała. Czy mówiła o... Nie! Nie, na pewno nie! To niemożliwe!
- Kto? Kochanie, powiedz kto?- musiał zapytać, ta myśl nie dawała mu spokoju. Owszem, nie akceptował tego związku, jednak chodziło mu jedynie o dobro Christine. Jeżeli była z nim szczęśliwa, był w stanie ich pobłogosławić. Jednak ta niepewność... Ziarno niewiedzy zostało zasiane.
Blondynka zaczęła cicho łkać, chowając usta w rękaw ojcowej koszuli. Ukradkiem wycierała słone łzy, pozwalając im wtopić się w materiał sukni. Nagle mężczyzna zrozumiał. Wiedział to w końcu od samego początku. Jego biedna, malutka córeczka. Jak ma jej pomóc przeżyć kolejne rozczarowanie? Tak się cieszył, kiedy dwa lata temu pozbierała się po Sergo, a teraz... Znów to samo. Czy los nie mógł ich już bardziej ukarać? Nigdy sobie tego nie wyobrażał. Dwukrotnie stracić ukochane osoby, jak Christine ma teraz żyć dalej? Czy jej serce jest w stanie pomieścić więcej bólu? Na pewno nie. On sam nigdy już się nie podniósł na nogi po stracie żony.
Tulił dziewczynę w ramionach, uspokajając szeptem. Po kilku minutach przestała płakać. Cicha nadzieja podpowiadała mu, że pewnie usnęła, przemęczona tragicznymi wydarzeniami. Chciał podnieść się z krzesła i zanieść córkę do jej pokoju. Przykryć kołdrą zziębnięte ciało blondynki, a potem wrócić do siebie, złorzecząc po drodze okrutnemu przeznaczeniu. Drgnął, chcąc przelać myśli w czyny, kiedy poczuł ściśnięcie za nadgarstek. Christine podniosła się. Jej duże, niebieskie oczy wydawały się nie mieć dna. Policzki zaróżowiły się odrobinę, pozwalając ustom na delikatne drgnięcie. Otworzyła usta, pewnym siebie głosem wypowiadając trzy słowa. Alexander potrząsnął głową, chcąc się upewnić, że dobrze usłyszał. To musiała być prawda, wyglądała na taką pewną swego. Serce przyśpieszyło, chcąc wyrwać się z klatki piersiowej.
- Jestem w ciąży, tato.

6 komentarzy:

  1. Ale super! Opisy piękne, już kiedyś na bank to pisałam u Ciebie, i w ogóle tak pomyślałam sobie, że chciałabym umieć tak postrzegać świat. W sensie tak poetycznie i romantycznie, i doceniając każdy szczegół.
    Tatę Christine ja kocham (znowu się powtarzam) i jestem super ciekawa, co będzie dalej. Z nim, z Chris i z dzidziusiem. Dzidziuś mnie w sumie najbardziej frasuje, nie mogę się doczekać, aż przeczytam jak rozwiążesz całą tę sytuację.
    Ogółem to naprawdę super, super, super, jestem zachwycona i dużo weny życzę!

    OdpowiedzUsuń
  2. Podobało mi się bardzo. Może dlatego, że długo z zniecierpliwieniem oczekiwałam na tą notkę? Pewnie to to.
    No ale ogólnie rzec biorąc, to wszystko super. Uwielbiam to jak piszesz, o czym piszesz, jaki masz na to pomysł i interpretację.
    Cała postać Christine też mi się bardzo podoba. Widać, że ciągle nad nią pracujesz. Dal mnie byłoby trudno się w takiego bohatera wczuć, a tobie to wychodzi świetnie.
    Mam nadzieję, że na następną notkę nie będziemy musiały tyle czekać :)
    Weny i zapraszam Cię do mnie ;**

    OdpowiedzUsuń
  3. Już czwarty dzień myślę o komentarzu. Chyba nic specjalnie górnolotnego mi do głowy nie przyjdzie, więc trudno. Musisz się zadowolić tym.
    Podobało mi się. Naprawdę. Opisy przecudne. Pierwsza część mi się podobała najbardziej. Była taka... Filmowa. Jak te sceny w filmach. Hah. A tatuś Christine jest kochany, ale coś czuję, że nie będzie miał lekko. Tylko nie zabijaj dzidziusia :>.
    Pisz dalej! ^^

    OdpowiedzUsuń
  4. Wow, Twoje opisy są niesamowite. Uwielbiam Christine i mam nadzieję, że będzie dobrą mamą, a Alexander dziadkiem. Może coś dobrego w końcu ich spotka :) Choć z grzechem Christine to może być trudne. Mam nadzieję, że dasz im chociaż odsapnąć. Pisz jeszcze! Ja mogę czytać.
    Toś

    OdpowiedzUsuń
  5. Nigdy mi nie przyszło do głowy, żeby pomyśleć o dzieciach naszych grzeszków. Teraz jednak, kiedy zasiałaś tę myśl w mojej głowie, zastanawiam się, czy przechodziłoby na nie część zła drzemiącego w rodzicach, czy raczej uchowałyby się jako normalni obywatele Mistyi. I jak właściwie podchodziliby do nich rodzice, czuliby jakąś więź? Możliwe, że Twoją interpretację poznam już niedługo, jeśli Christine faktycznie urodzi ;) Podobało mi się, choć przestraszyłam się, że Christine pozbędzie się również ojca, a w tej notce mam do niego same pozytywne uczucia. Moje przypuszczenie się nie sprawdziło, ale czuję, że wszystko przed nim...

    OdpowiedzUsuń
  6. Powiem szczerze, że najbardziej podobała mi się końcówka. Bardzo ładnie opisane, bardzo ładnie zagrane, podoba mi się, jestem na tak, serce na tacy etc.
    Początek jak dla mnie trochę na siłę, trochę za bardzo, trochę przerost formy nad treścią, ale jak widać dziewojką się podobało, więc najwidoczniej jestem za mało romantycznie nastawiona do życia :(
    Co do treści: niemożliwie bardzo podoba mi się to, że rzeczywiście jest to samo życie: śmierć i narodziny, koło się zamyka. Rzeczywiście tak, jak zauważyła Zu jesteś pierwszą która wpadła na pomysł potomstwa i rzeczywiście ciekawi mnie to, jak masz zamiar z tego wybrnąć :D
    Hihi, w dodatku to takie międzypokoleniowe. Matka Chris umarła wydając ją na świat, a Johann umarł tuż po zapłodnieniu :D
    Dobra, Lei, uspokój się.
    Konkludując: ładne opisy, w kilku miejscach JAK DLA MNIE przesadzone, ale pewnie przerżnęłabym w jakimkolwiek głosowaniu, więc się nie przejmuj. Dramatycznie i wzruszająco- plus! Wielki plus. Mam czasami wrażenie że Chris tak się miota, że już dawno powinna rozwalić swoją piękną główkę o mur.
    No to chyba tyle, zresztą komentowanie po takim czasie powinno przynieść mi ujmę na honorze i w ogóle powinnam zostać zbanowana.
    Muah! Pisz, bo coś ci częstotliwość siadła :(
    Buziam, Lei

    OdpowiedzUsuń