środa, 18 grudnia 2013

XII. Słodkie odcienie przeszłości.

Sometimes love is not enough
And the road gets tough
I don't know why
Lana Del Rey- Born to die.




Znów musiała iść. Skończyły się dobre, ciepłe czasy, kiedy mogła przytulić się do męskiego boku, pozwalając, aby spomiędzy zwilżonych pocałunkami warg wypłynęło ciche kocham. Przepadły wraz ze sztyletem. Wraz ze śmiercią Johanna. Od nowa musiała podążać tak dobrze znaną ścieżką. Gniew buzował pod skórą, chcąc znaleźć ujście, pragnąc kolejnej porcji niewinnej krwi, kolejnego krzyku zaskoczenia, cierpienia, bólu, smutku, zdziwienia. Tak wiele odczuć pulsujących w jednym ciele, w jednej kobiecie.

Długa, czarna peleryna okrywała zgrabne ciało przysłonięte karmazynową suknią do ziemi. Delikatne pantofelki stukały o kamienne podłoże, kiedy podążała do tak dobrze znanego miejsca. Ucieczka od jakichkolwiek uczuć, od samej siebie. Tu mogła być bezimienną kobietą, kurtyzaną oddającą swe ciało dla własnych, wyimaginowanych potrzeb. Przez kolejne, jakże krótkie minuty mogła żyć wśród kompletnie sobie nieznanych ludzi, pośród pijących mężczyzn, udając jak uważnie przysłuchuje się ich rozmowom, jak celnie trafiają ich prostackie komplementy i uwagi. Później wybierała jednego z nich, prowadząc w ciemną, wilgotną, opuszczoną alejkę, przystając i opierając plecy o zimny mur budynku. Znów zaczynała żyć. Przeszłość była jedynie przeszłością, nic nie mogło już jej przywrócić ani zakłócić. Pozostała słodkim wspomnieniem tych wspaniałych chwil spędzonych z mężczyzną, którego miała nadzieję, że prawdziwie kochała. Jednego z dwóch. Któregoś na pewno. Serce kobiety zostało stworzone do kochania, do czucia delikatnych skrzydeł motyli powiewających w podbrzuszu, do czułych uniesień serca. Pozostały jedynie namiętne, gwałtowne pocałunki, zwilżone alkoholowym, ciężkim oddechem, tłuste od jedzenia ręce i intensywny zapach sunących tuż przy sobie ciał. To była przyszłość. Jej przyszłość. Jedyna, którą mogła zaakceptować.

Jęknęła, kiedy jej plecy gwałtownie uderzyły o mur, a kaptur zsunął się ze złotych włosów, odsłaniając delikatną, jasną cerę. Czarne, długie rzęsy przysłaniały szaro-błękitne oczy. Wargi rozchyliły się w ponownym westchnieniu, a dłonie sunęły po grubym materiale koszuli. Fałdy sukni zostały gwałtownie, pośpiesznie zadarte do góry, a nagie uda kobiety uniesione i oplecione wokół bioder nieznanego szatyna. Nie czuła nic, kiedy wszedł w nią mocno, poruszając się we wnętrzu. Spierzchnięte usta mężczyzny sunęły po skórze blondynki, łapiąc ją w szybkich, spragnionych pocałunkach, wyrywane kolejnymi wysunięciami bioder. Złapała za silne, umięśnione ramiona, chcąc doznać odrobiny oparcia.
Gniew mijał, wchłaniając się w nieznane, obce ciało, w postawnego obcokrajowca, którego niewyżyte zapędy próbowały doprowadzić kobietę do kolejnych okrzyków zachwytu. Nie, to nie było jej celem. Wszystko, tylko nie to.
- Cholerna dziwka- warknął mężczyzna, poprawiając uchwyt na udach blondynki i wciskając ją mocniej w ścianę.
Odwróciła gwałtownie głowę, otwierając oczy, wpatrując się w pomarszczoną od przyjemności twarz. Przez jej ciało przeszedł dreszcz. Wyprostowała się, przesuwając dłonie na odsłonięte fragmenty szyi, zaciskając na nich palce i wbijając paznokcie. Syknął ze złości, spoglądając na blondynkę.
- Co robisz?!- zapytał, unosząc głos.
Nie poluźniła chwytu, wbijając się jeszcze mocniej, chcąc zadać ból. Tylko ból. Mężczyzna wyszedł z niej, odsuwając się i opuszkami palców sprawdzając powstałe rany na szyi. Christine wciąż stała wsparta plecami o ścianę. Poprawiła fałdy długiej sukni, ignorując charczenie i warczenie mężczyzny. Poprawiła włosy ułożone z tyłu w ciasny warkocz. Uderzenie w twarz zaskoczyło ją. Krzyknęła, osuwając się i opadając ciężko na kamienne podłoże.
- Ty suko! Myślisz, że możesz mi coś zrobić?!- krzyknął ponownie mężczyzna, nachylając się, aby jeszcze raz uderzyć.
Świat zwolnił, pozwalając kobiecie dokładnie obserwować zmiany zachodzące na twarzy nieznajomego. Między brwiami powstały dwie podłużne zmarszczki, ciemne, brązowe oczy zwęziły się, a wargi krzywiły w gniewie. Gniew. Tylko on pozostał. Rozluźniła się, przymykając powieki. W najciemniejszych, najdalszych zakamarkach własnego umysłu odnalazła skrywaną dotychczas chęć. Uwolniła ją, pozwalając się spalać od środka, trwać w przyjemnym uniesieniu, w drżącej świadomości co za chwile może się stać. Wrzask, potępieńczy wrzask dobiegł do jej uszu. Nie chciała patrzeć, widzieć koszmaru, który sama wywołała. Wciąż płonęła, tworząc wokół siebie bezpieczną przystań prowadzącą do chwilowej pustki.

Mężczyzna darł na sobie ubranie, drapiąc umięśnione ciało, okaleczając się, wyrywając włosy, mocno pocierając powieki i zarośnięte policzki. Upadł ciężko na kolana, chowając twarz w dłoniach, nie mogąc przestać.  Strzępki ubrań leżały porozrzucane wokół niego. Coś wstąpiło w jego serce, atakując głowę, wszystkie dobre wspomnienia, każdą cząstkę duszy. Musiał się jej pozbyć, wyrzucić z siebie. Inaczej zabije. Każdego, kogo napotka. Podda się i wstanie z klęczek, z zimnego mułu leżącego na bruku i rzuci się w pogoń za swoją pierwszą ofiarą. Dopadnie, skacząc zwinnie wprost do szyi, zatapiając zęby i paznokcie w skórze. Drapiąc, gryząc, rozrywając. Zabić. Zniszczyć. Pozbyć się tej cholernej ofiary. Wszystko dla gniewu. Otworzył oczy, zrywając się ze swojego miejsca, jak dziki, spłoszony i przede wszystkim niebezpieczny zwierz biegnąc w stronę kobiety w ciemnym płaszczu, odchodzącą ciemnym zaułkiem. Zerwał kaptur z głowy, odsłaniając długie, związane blond włosy. Nawet się nie poruszyła, zaciskając jedynie mocniej palce w pięści. Wrzasnął ponownie, zamykając ponownie powieki, ciągnąc za czarny materiał okrycia.
- Zostaw ją!- Mężczyzna warknął, jednak nie puszczał swej ofiary.- Zostaw ją!
Ostrze zalśniło w blasku księżyca, mając za zadanie przestraszyć napastnika, a już po chwili uderzyło w odziane koszulą ramię. Nieznajomy ryknął z bólu, puszczając szarpaną jeszcze przed sekundą kobietę, łapiąc się za rękę. Krew pociekła na materiał ubrania, brudząc, spływając gorącym strumieniem na bruk. Nagle wszystko puściło. Cała złość, to nieznane uczucie niewyjaśnionego gniewu. Mężczyzna stał na chwiejących się nogach, nie wiedząc co tak naprawdę się stało, czego był świadkiem, a tak naprawdę, że był tego uczestnikiem.
- Co do…
Miecz znów zalśnił, przecinając powietrze tuż przed jego nosem, specjalnie chybiając celu. Spłoszony mężczyzna dojrzał siedzącą, na pierwszy rzut oka wystraszoną kobietę i wysokiego, osnutego ciemnością człowieka. Stał dumnie, w skórzanych naramiennikach, z ostrzem gotowym do kolejnego ciosu. Nie namyślając się długo, odbiegł, chcąc zniknąć, chcąc zatamować płynącą wciąż krew. Uratować się.

To było jak rykoszet. Jej moc podziałała, jednak została użyta przeciwko niej samej. Oddychała głęboko, pozwalając pełnym piersiom unosić się wraz z kolejnymi drganiami wystraszonego serca. Nawet nie sądziła, że ma w sobie tak wielką moc, że może sprawić, że ktoś będzie się wił w cierpieniu własnego umysłu. Ale to wciąż było za mało. Wciąż mogła więcej, postarać się, przyłożyć i ominąć swym istnieniem powstałą rządzę mordu. Ale gdyby się tego nauczyła, gdyby opanowała własne siły, mogłaby zawładnąć wszystkim. I każdym. Nie straszny byłby kolejny przeciwnik, z którym musiałaby się zmierzyć Christin, żaden mężczyzna czy kobieta, żadne żyjące stworzenie. Nawet własny ojciec.
- Pozwól, pani, że ci pomogę.- ciepły, przyjazny głos zadzwonił w uszach kobiety. Odwróciła głowę, patrząc na wychodzącego z cienia wysokiego, postawnego blondyna. Miecz bezpiecznie spoczywał w pochwie przytwierdzony do skórzanego, ciężkiego pasa. Podszedł, wyciągając silną, poniszczoną dłoń.
- Dam sobie radę sama, dziękuję.- odpowiedziała nieco opryskliwie, poruszając łydkami i próbując się podnieść.
Nie zważając na protesty, mężczyzna złapał niezwykle delikatnie za nadgarstek blondynki, podciągając do góry. Przystanęła tuż przed nim, zapatrując się w szare, wąskie oczy. Zabrał ręce. Ich spojrzenia zetknęły się, jedynie na sekundę, nie pozwalając się już odwrócić.
- Nic ci się nie stało?- zapytał, niezwykle zręcznie przechodząc z ‘pani’, na ‘ty’.
Pokręciła głową, a złote kosmyki zafalowały wzdłuż delikatnej twarzy Christine. Okryła się połami czarnej peleryny, próbując czymś zająć ręce, aby tylko nie zaciskać ich nerwowo ze sobą, nie strzelając kostkami.
- Nie.- odpowiedziała szeptem, który w tej zalegającej ciszy wydał się ledwo słyszalny.
- Odprowadzę cię.

- Dziękuję- odpowiedziała spokojnie, za plecami mając posiadłość ojca. Ściągnęła z szyi srebrny naszyjnik z małym, przezroczystym kamykiem i wyciągnęła w stronę swojego obrońcy.- To w nagrodę.
Zmarszczył brwi, kręcąc zaraz głową.
- Nie mogę tego przyjąć. Nie jestem najemnikiem a jedynie przechodniem, który nie mógł znieść, że ktoś próbował skrzywdzić tak delikatną i piękną kobietę.
Zacisnęła wąskie usta w cienką linię, mrugając powoli, tonąc w szarości spojrzenia. Ponowiła prośbę, wyciągając jeszcze bardziej dłoń z naszyjnikiem.
- W takim razie uznajmy to za podarunek, panie.- odpowiedziała, starając się przybrać miły ton.- Wydajcie, proszę, na grę w kości lub alkohol.
Zaśmiał się cicho pod nosem i uniósł kącik ust do góry. Zmęczona twarz mężczyzny rozpogodziła się, przybierając miły wygląd. Przechylił głowę, patrząc na Christine, aż w końcu dotknął palcem łańcuszek, odbierając go.
- Rohan.- wypowiedział poważnym tonem- Mam na imię Rohan.
Odwzajemniła uśmiech, odwracając się i znikając na kamienistej ścieżce, aby już po chwili zniknąć w domu.

Wiatr dął w żagle, prowadząc jego ukochany statek do domu, do malowniczych, pięknych Wysp Olleny. Odjął jedną rękę od drewnianego koła sterowego, wsuwając do kieszeni w spodniach. Na palcu zawisł srebrny łańcuszek. Uniósł nieznacznie kącik ust, wspominając nieznajomą, śliczną blondynkę. Prychnął cichym śmiechem, zdając sobie sprawę, że chętnie by ją odszukał, że mógłby następnym razem, kiedy będzie w mieście przejść się do jej posiadłości i… nawet nie wiedział o kogo pytać. Może była służką? Kucharką? A może panią tego domu? Opuścił kącik ust, podrzucając łańcuszek do góry i łapiąc zręcznie w dłoń. Coś szarpnęło w jego ciele, zginając Rohana w pół. Palce trzęsły się z bólu. Puścił ster, łapiąc się drugą ręką za nadgarstek, próbując uspokoić drgania. Czyżby to była ta nieznana, starcza choroba powodująca, że całe ciało drżało i pulsowało bólem? Nie, palce uspokoiły się już po chwili, teraz rozpalone. A raczej jeden z nich rozpalony. Kciuk. Uniósł rękę i odwrócił wierzchem do dołu, spoglądając w malutki, przezroczysty kamyczek wczepiony w skórę. Kryształ.  


wtorek, 13 sierpnia 2013

XI. Uciekając przed koszmarem.

Day after day it reappears
Night after night my heartbeat shows the fear
Ghosts appear and fade away
Come back another day
Colin Hay- Overkill



Wszędzie panowała ciemność. Oddech uspokoił się. Zacisnęła nerwowo usta, przełykając ślinę. Do jej uszu doszedł cichy dźwięk naciskanej klamki. Drzwi ustąpiły, a osoba za nimi przestąpiła próg. Rozległo się szuranie. Wydawało się, jakby ciężkie buty przesuwały się równomiernie po podłodze. Jednak coś nie pasowało. Zacisnęła mocniej powieki, chcąc rozpoznać dziwny dźwięk. Plask. Pojedyncze kropelki rozbijały się o drewno. Czyżby dach przeciekał? Przez chwilę przysłuchiwała się odgłosom idącym od okna. Nie, wciąż musiała być piękna, słoneczna pogoda. Powróciła myślami do intruza. Plask. Kolejna kropla, tym razem o wiele większa od poprzedniej, rozbiła się tuż przy jej stopie. Szuranie ustało. Poczuła, jak deski naginają się pod ciężarem osoby. Zacisnęła zęby, próbując przegnać uczucie niepokoju. Szczęka zadrżała mimowolnie. Ta ciemność... To wszystko jej wina. Gdyby tylko mogła otworzyć oczy. Plask. Podkurczyła nogi czując, jak zimna ciecz uderza w nagę kostkę. Odgłos kropel stał się jeszcze głośniejszy, częstszy. Dotknęła drżącymi dłońmi swojej twarzy. Tak, oczy nie były niczym przysłonięte. Mogła je swobodnie otworzyć. Dziwne uczucie zagościło w jej sercu. Krew rozgrzała się w żyłach. Plask. Wystarczy jedno spojrzenie. Plecy i nogi rozbolały ją i zesztywniały. Musiała wstać, najlepiej już teraz, kiedy była jeszcze w stanie trzeźwo myśleć. Podłoga znów zaskrzypiała. Co teraz? Co robi intruz? Zimny, dławiący, wręcz trupi oddech otulił jej twarz. Zmarszczyła nos, nieprzygotowana na to.
Serce zaczęło mocniej bić, słysząc wypowiadane męskim głosem imię. Było znajome, nawet bardzo. Tak, należało przecież do niej. Tak się nazywała.
Krzyk wydobył się z jej gardła, kiedy poczuła lodową dłoń na swoim policzku. Zaczęła błagać, aby mężczyzna ją zostawił. Zabrał obślizgłe, śmierdzące zgnilizną palce. Plask. Nadaremnie. Zamachnęła się i uderzyła osobę przed sobą. Nic, zero reakcji. Był niczym skała, gdyby nie to, że jego ciało wydawało się być zrobione z dziwnej, galaretowatej substancji. Zacisnęła palce na skórze intruza, wyrywając ją. Instynktownie zaczęła krzyczeć, chcąc dodać sobie nieco odwagi. Znów to imię. Na jego dźwięk zaczęła się mocniej wyrywać. A co z oczami? Jak długo można żyć w ciemności, nie wiedząc nawet, z kim tak naprawdę się walczy?
Rozchyliła powoli powieki. Świat przed nią był zamglony. Oddychając ciężko ze zmęczenia, przestała się szarpać. Zamrugała kilkakrotnie. Wysoki, barczysty brunet klęczał przed nią. Jego wyciągnięta dłoń wciąż gładziła policzek dziewczyny. Zaczęła zauważać więcej szczegółów. Długie, pozwijane w strąki włosy, lekko zielonkawa cera, wyglądająca z bliska jak namoczona gąbka. Ubranie było brudne i mokre, to z niego skapywała woda. Przechylił głowę, chcąc lepiej na nią spojrzeć. Z gardła mężczyzny wypłynęła krew. Morze krwi.
To był on. W końcu do niej przyszedł. Czy po nią? Czy zabierze dziewczynę tam, gdzie teraz był? W otchłani ciemności, gdzie przebywali zmarli? Tak bardzo tego pragnęła, uciec od rzeczywistości, od świata, który tak dobrze znała. Uśmiechnął się delikatnie. Spływająca czerwona rzeka krwi zdawała się mu nie przeszkadzać. Wyciągnął drugą dłoń, chcąc jej coś pokazać. Dopiero teraz zauważyła, że coś ściskał. Zakrwawione ostrze błysnęło w blasku zachodzącego słońca. Westchnęła cicho, nie chcąc odrywać od niego wzroku. Tak bardzo tęskniła. Wciąż go kochała, mimo że od dawna nie żył. Złapała za wysadzaną kryształami rękojeść. Przycisnęła ją do serca. To było jej dziecko. Musiała je nakarmić, napoić. Nóż pragnął zaspokoić swoje pragnienie. Teraz, natychmiast. Łzy popłynęły jej z oczu. Oni tego chcieli. Musiała spełnić ich rozkazy.
Jednym szybkim ruchem wbiła ostrze w pierś mężczyzny. Krótkie i ciche przeprosiny zostały zagłuszone przez nieopanowany szloch. On jednak się uśmiechał. Słowa wydobywające się z jego ust były niczym najpiękniejsza melodia. Koiły serce, dawały ukojenie. Ostrze piło krew, wchłaniając do swego wnętrza kolejne istnienie. Jeżeli raz zasmakowało krwi, musiało dostawać ją ciągle. Dziewczyna upijała się wraz z nim.
Dotknęła rany. Na opuszkach palców została gęsta, ciemno bordowa ciecz. Jej ciepło powoli stygło, wraz z odchodzącym życiem. Bez zastanowienia wsadziła ubrudzone krwią palce do ust. Chwile ssała, smakując językiem. Wyjąwszy je, oblizała napuchnięte wargi. Poczuła się tak dobrze. To było jej spełnienie.
Plask.
Spojrzała znów na mężczyznę. Zniknął. Zamiast niego, u jej stóp leżała niska brunetka. Jej ubranie było przesiąknięte krwią. Dziura w sercu musiała dopiero powstać. Kolejny, tym razem o wiele głośniejszy krzyk wydobył się z gardła blondynki. Nie mogła przestać, próbując zawrzeć w nim wszystkie swoje lęki. To było jak sen. Zły koszmar, który nigdy nie powinien się wydarzyć.

Wyrzuciła zakrwawiony sztylet, próbując pozbyć się dowodu zbrodni. To on, zmusił ją. To przez niego zabiła swoją służkę, Adilę. Przez myśl przeszła jej twarz ojca. Jak zdoła mu to wszystko wytłumaczyć? Przecież nigdy nie uwierzy, że na początku widziała Sergio. Nawet teraz, kiedy o tym myślała, blondynce wydawało się to głupie. Wręcz szalone. Skąd wzięły się te chore wizje?
Rozmyślania dziewczyny przerwało głośne pukanie do drzwi. Spojrzała w danym kierunku.
- Christine, czy wszystko w porządku?- głos ojca zmroził dziewczynę. Skuliła się w sobie, zastanawiając się, czy ma się w ogóle odezwać. Może sobie pójdzie? Zostawi ją w spokoju, a ona będzie miała czas, aby zastanowić się, co ma zrobić z ciałem służącej.- Otwórz mi!
Była morderczynią. Po raz kolejny zabiła. Zimny pot oblał jej ciało, budząc dziewczynę z odrętwienia. Musiała się ruszyć. Podnieść z zimnej, twardej podłogi i spojrzeć prawdzie w oczy. Była szalona. To kryształ ją oślepił i zmusił do zabicia tej biednej dziewczyny. A wcześniej własnego narzeczonego. Dlaczego? Bo wszystko by się wydało? Bo musiała się bronić.
- Otwieraj, do cholery!
Za drzwiami dało się słyszeć jakieś rozmowy. Uderzenia nasiliły się. Podeszła i przekręciła klucz. Nawet nie wiedziała, że było zamknięte. Wpuściła ojca do środka. Mężczyzna spojrzał na nią, coraz szerzej otwierając oczy. Musiała strasznie wyglądać. Suknia była w nieładzie, zakrwawiona i poszarpana. Włosy nie układały się w piękne, duże fale, lecz sterczały na wszystkie strony. Musiała stoczyć walkę z Adilą. A może z samą sobą? Nie wiedziała, nie była w stanie sobie tego przypomnieć. Otępiona złudnym wspomnieniem ukochanego, nie kontrolowała własnego ciała i myśli. Kto wie, co mogłaby jeszcze zrobić, będąc w takim stanie.
A dziecko? Co z bękartem, którego nosiła? Objęła dłonią brzuch. Czuła go, wciąż karmił się jej energią, spijał krew i cierpienia. Ciepło, które wytwarzał dodawało blondynce sił. Nie mogła go już zabić. Zbyt mocno zakorzenił się w łonie dziewczyny, trzymając się kurczowo życia, które mu dano. Dlaczego nie zabiła go wcześniej, kiedy jeszcze mogła? Czy to możliwe, aby mogła je kochać? Jego, bo czuła, że to będzie syn. Odważny i waleczny, potrafiący obronić własną matkę.
- Coś ty zrobiła?
Głos Alexandra wyrwał Christine z rozmyślań. Spojrzała na niego, a łzy poleciały po bladych policzkach. Zrobiło jej się przeraźliwie zimno. Dreszcze przeszły po ciele blondynki, więc objęła się ramionami. Ojciec patrzył na nią wystraszony. Zawiodła go. Po raz kolejny go zawiodła. Tajemnica wyszła na jaw, będzie musiała mu wszystko powiedzieć. Ale czy na pewno? W końcu kryształ wymagał od niej całkowitego poświęcenia. Już nie raz pokazał, że potrafi całkowicie nią zawładnąć. Czy mogła obawiać się o ojca? Kogo zabije następnym razem, kiedy grzech zapragnie swej ofiary?
- Tatku, przepraszam...- cichy, zapłakany głos wręcz wydarł się z gardła Christine. Nie poznawała sama siebie. Zawsze opanowana i twardo stąpająca po ziemi. Wiedziała czego chce i do czego dąży. A teraz? Była zagubiona. Potrzebowała wsparcia oraz kogoś, kto mógłby ją przypilnować. Jednak bała się prosić. Bała się odrzucenia, które niejednokrotnie jeszcze ją czekało.

To, co zobaczył po przekroczeniu progu, sprawiło że całkowicie zwątpił w jakąkolwiek dobroć panującą na świecie. Błagał wszystkie bóstwa, w które kiedykolwiek wierzył, aby zabrały mu ten obraz sprzed oczu. Chciał się obudzić i móc wmówić sobie, że to był tylko zły sen. Koszmar, który znika po kilku sekundach od przebudzenia. To jednak nigdy nie nastąpi. Już na zawsze zapamięta swoje dziecko skąpane we wciąż ciepłej krwi własnej służącej. Jej twarz, w pierwszym momencie szalona i nieokiełznana, zastąpiła mała, zagubiona dziewczynka. Co się stało? Dlaczego los tak bardzo ich karał?
Podszedł do blondynki, chcąc ją przytulić. Wziąć w ramiona i uspokajająco szeptać do ucha, że wszystko będzie dobrze. Jakoś dadzą sobie radę i zatuszują zabójstwo. Jednak coś wciąż nie dawało mu spokoju. Zmrużył gniewnie oczy, a ręka sama wyleciała do przodu, uderzając dziewczynę w policzek. Nawet się nie odsunęła, nie próbowała się bronić przed ciosem. Przyjęła go spokojnie.
Lecz co miał zrobić? Wydać córkę straży królewskiej króla Daimona, co od razu skazywało dziewczynę na śmierć, czy pomóc? Doskonale zdawał sobie sprawę, że ta sytuacja może się jeszcze powtórzyć. Skoro zabiła raz, drugi nie będzie już problemem. Ale czy na pewno? A może to był zwykły wypadek? Co, jeżeli Adila tak naprawdę przyszła zabić jego biedną, małą córeczkę, a Christine jedynie się broniła? Nie mógł uwierzyć, że tak łatwo osądził własne dziecko. To przerażenie w jej oczach mówiło samo za siebie. Najwidoczniej wciąż nie mogła uwierzyć w to, co zrobiła.
Aleksander odwrócił się i ruszył w stronę drzwi. Jednak coś przykuło jego uwagę. Coś podłużnego i błyszczącego wszystkimi kolorami tęczy. Spojrzał w danym kierunku. Mały, złoty sztylet leżał w kałuży krwi w rogu pomieszczenia. Do kogo należał? Do Christine, czy służącej? Ukucnął przed nim i wytarł krew we własną koszulę. Musiał go schować. Ukryć tam, gdzie nikt nigdy go nie znajdzie. Gdzie już nigdy więcej nie zasmakuje krwi.

Zabrał go. Jej sztylet, jej dziecko. Musiała go odzyskać, wiedziała o tym. Potrzebowała go tak, jak powietrza. Był jej potrzebny, gdyby znów kryształ chciał nią zawładnąć, gdyby musiała zabić. Jednak nie teraz. Musi to zrobić powoli, mieć plan.
Kiedy ojciec ją uderzył, nie poczuła nic. Pustka panoszyła się w głowie dziewczyny, zajmując coraz większy obszar umysłu. Już dawno stała się zimna i nieczuła na słowa innych, jednak nie na ojca. Tylko Aleksander mógł wymóc na niej posłuszeństwo. Czy tak będzie i teraz, kiedy dowiedział się prawdy? Nie wiedziała, jednak nie pozostało zbyt dużo czasu na myślenie.

Musiała działać.

poniedziałek, 10 czerwca 2013

X. Bolesna samotność.

Why don't think you trust
In my self-righteous suicide
I cry when angels deserve to die
System of a down- Chop Suey



Dłonią dotknęła brzucha, zakrytego czarnym, bogato zdobionym materiałem sukni. Powoli przymknęła oczy, chowając się w ciemnościach własnych myśli. Szum liści dochodził z każdej strony, potęgując mroczną atmosferę. Zachodni wiatr otulał ramiona dziewczyny, tworząc na skórze przyjemne uczucie mrowienia. Rozchyliła wargi, wypuszczając powietrze z płuc. Serce biło w powolnym tempie, obijając się o klatkę piersiową. Noc stała się powierniczką najsłodszych, najciemniejszych myśli. Doznania, które ogarniały dziewczynę w chwili wybicia północy, przytłaczały swą mocą. Czuła się niesamowicie silna. Duma rosła w sercu, świat powoli przestawał istnieć. Liczyła się tylko ona. Siła czystego grzechu, gniew wnikający we wszystkie komórki. Została stworzona do wielkich celów, przeznaczenie w końcu ją odnalazło. W zapomnianej krainie, gdzie liczyło się tylko to, czy masz co włożyć do garnka, nastały złe czasy. Mrok panoszył się po kątach, zabijając wszelkie objawy miłości. Już nigdy nic nie będzie takie samo. Tajemniczy głos w głębi umysłu śpiewał słodką, trującą melodię o powstaniu siódemki niezwyciężonych. Ich zjednoczenie się doprowadzi do obalenia prawdy, miłości i dobra. Każde z nich odzwierciedlało inny grzech: pycha, chciwość, nieczystość, zazdrość, nieumiarkowanie w jedzeniu i piciu, gniew, lenistwo. Była jedną z nich, posiadała niezwykły dar sprawiania bólu wszystkim w jej najbliższym otoczeniu. Nie mogła żyć spokojnie, grzech wykluczał to całkowicie z jej przyszłości. Jednak na jej drodze do spełnienia znów stanęła przeszkoda. W ciele blondynki rosło nowe życie. Jeszcze niedawno tak bardzo wyczekiwane, teraz stało się wręcz niepożądane. Zaciskała mocno powieki, jednak w głowie wciąż widziała obraz siebie z rosnącym każdego dnia brzuchem. Dlaczego właśnie teraz, kiedy wszystko miało się lepiej ułożyć? Poświęciła dosłownie wszystko, aby móc podporządkować się mocy bordowego kryształu. Johann, zamordowany narzeczony zostawił dziewczynie najpiękniejszy, a zarazem najgorszy prezent, który będzie ją prześladował aż do śmierci. Bo to do niej właśnie wszystko się sprowadzało. Napędzana złudnym wrażeniem ukojenia i spokoju, była wyniszczającą siłą, przyprawiającą innych o depresję i obawę przed zbliżającym się jutrem. Było tylko jedno wyjście. Umrzeć. Szczęśliwie i samotnie. Nie martwiąc się o ojca, ani nowo narodzone dziecko. Poświęcić samą siebie, dla jego dobra. Bo żaden człowiek nie chce mieć za matkę morderczynię.

Siedząc przed toaletką, Christine sięgnęła po przepięknie rzeźbioną szczotkę z kości słoniowej. Powolnymi ruchami rozczesywała złote włosy. Srebrzysta tafla lustra ukazywała prawdziwe oblicze dziewczyny. Lekko rozchylone powieki, zawierające w swym wnętrzu błękitne oczy. Długie i czarne rzęsy, brązowe brwi. Idealnie gładka cera, kusząca mlecznym kolorem. Zwieńczeniem jej urody były malinowe usta, wykrzywione w sztucznym uśmiechu zapomnienia. Powoli przestawała pamiętać, kim tak naprawdę jest. Twarz była ta sama, policzki nabierały delikatnych rumieńców, a brzuch wciąż był jeszcze płaski. Nikt nie dostrzeże jak wielką tajemnicę chowa w sobie dziewczyna. Wstyd ogarniał ją od środka. Samotna panna z dzieckiem. Co miała teraz zrobić? Wychować to dziecko? Jak? Przecież nie da rady. Nie ma domu, żadnych oszczędności.
- Pani?
Rozmyślania Christine zostały przerwane przez służącą, Adilę, zaglądającą nieśmiało do pokoju. W ręku trzymała srebrną tacę. Z jedzenia nałożonego do półmisków unosił się nieprzyjemny zapach. A przynajmniej taki wydawał się dla dziewczyny. Żołądek wywrócił jej się na drugą stronę. Niechętnie spojrzała na służącą, obrzucając ją nieprzychylnym spojrzeniem.
- Czego chcesz?- zapytała, rozczesując dalej włosy.
- Powinna pani coś zjeść. W tym stanie...- umilkła, najwidoczniej uświadamiając sobie, że powiedziała zbyt dużo. Christine spojrzała na Adilę, mrużąc oczy. Ojciec, to na pewno jego sprawka. Wczorajszego dnia, kiedy minął pierwszy szok, mężczyzna naprawdę się ucieszył. Wyściskał jedynaczkę i ucałował ją w czoło, gratulując, że zostanie mamą. Drżała na samo wspomnienie jego miny. Był dumny z córki. Obiecywał, że zaopiekuje się nimi, da wszystko, czego tylko będę potrzebować. Blondynka nie potrzebowała tego. Od dawna wiedziała, że musi sama stawić wszystkiemu czoła. W końcu to było jej dziecko, nie ważne jak bardzo niechciane. Urodzi i zostawi, nie oglądając się za siebie. Sprawiałoby tylko problemy, w końcu jej przeznaczenie dopiero dawało o sobie znać. Nie wiadomo co jeszcze będzie musiała zrobić. Instynkt macierzyński i miłość do dziecka mogłyby wszystko popsuć.
- Zabierz to ode mnie.- warknęła do służącej, machając lekceważąco ręką.
Dziewczyna przestąpiła z nogi na nogę, nie wiedząc co ma zrobić. Dostała zadanie przypilnować, aby Christine zjadła. Jeżeli ta ją odprawia, pan Aleksander może się wściec.
Ruszyła ostrożnie do przodu. Na twarzy przybrała najsłodszy uśmiech, na jaki tylko było ją stać. Postawiła tacę z jedzeniem na toaletce. Nad zupą warzywną unosił się kłąb pary.
- Na pewno jest panienka głodna! Proszę zjadać, póki wszystko jest jeszcze gorące.- zmieniła taktykę Adila. Wciąż się uśmiechała, co przyprawiało Christine o dodatkowe nerwy.
Spojrzała w danie, które przed nią stało. Idealnie pocięte kawałki warzyw, wśród nich maleńkie porcje mięsa. Jednym silnym zamachnięciem ręki strząchnęła tacę na podłogę. Wstała gwałtownie i wlepiła wzrok w dziewczynę.
- Czy do ciebie nie dociera, ty mała, głupia dziewucho?!- krzyknęła. Oczy zwęziły jej się, a błękitne tęczówki zmieniły odcień na granatowy. Na czole pojawiła się pojedyncza zmarszczka. Zaciskała mocno pięści, czując, jak paznokcie boleśnie wbijają się w skórę.
Będąc wciąż pod wpływem nerwów, uderzyła służącą w policzek. Adila złapała się za niego, prawie przewracając się na podłogę. Powoli nabierał czerwoności i puchł. Oczy jej się zaszkliły.
- Ale dziecko...- zaczęła, jednak nie skończyła. Kolejne silne uderzenie wstrząsnęło jej drobnym ciałem. Tym razem upadła, nie zdolna powstrzymać swojego delikatnego ciała. Spoglądała załzawionymi oczami na swoją panią.
- Wynoś się stąd!- wrzasnęła Christine.- Jeżeli los tak zechce, to ten dzieciak umrze z głodu, nie obejrzawszy nigdy świata!
Szybkim krokiem podeszła do leżącej służącej. Podniosła ją za ubranie i pchnęła na drzwi.
- Nie chcę cię więcej widzieć.- warknęła i podeszła do okna.
Została sama. Nie pierwszy raz i nie ostatni. Tak przecież było najlepiej. Poświęcając się własnym myślom, nie oglądając się na innych. Wszystko przecież będzie dobrze. Wystarczyło pozbyć się tylko tego dziecka. Już nie chciała go urodzić. Reakcja służącej dała jej znać, że inni będą próbowali robić to samo. Dbać o nią, karmić, rozpieszczać. Owszem, dała radę odmówić Adili, jednak ojcu? Nigdy. Dlatego musiała z tym wszystkim skończyć. Sięgnąć po wysadzany kolorowymi kryształami sztylet, wbić go sobie w brzuch, prosto w klatkę piersiową. Po raz ostatni poczuć bicie jego małego serduszka. Podeszła do szafy i otworzyła ją. W głębi, schowany między materiałami sukien leżał on. Srebro błyszczało, zachęcając do działania. Przemawiało do dziewczyny, wręcz krzycząc o kolejną porcję krwi, która skapywałaby wzdłuż ostrza. Przyłożyła koniec noża do brzucha, sprawdzając, czy jest wystarczająco ostre, aby przebić skórę jej i dziecka. Jedno szybkie pchnięcie, pewnie nawet tego nie poczuje. A nawet jeżeli, to zniesie to. Robiła to dla siebie. Egoistyczne podejście, mające sprawić, że już nikt nigdy więcej nie będzie przez nią cierpiał. Tak przecież miało być. Świat tego wymagał. Ofiar, poświęcenia. Johann... Nie, on by się cieszył. Skakałby z radości, szczęśliwy, że zostanie ojcem. Jednak jego już nie było. Pochowany pod wielkim dębem, karmił swym ciałem ziemne robactwo. Tylko dla Sergio była w stanie się zmienić. Tylko on znał jej prawdziwą twarz, łagodne oblicze. Została po nim pustka w sercu, tak trudna do zapełnienia, że najprawdopodobniej nigdy nie zniknie. Nie wystarczyło zakochać się w innej osobie. Miłość nie jest na tyle głupia, aby nie zdawać sobie sprawy, że próbujemy ją czymś zastąpić. Zresztą, jak nazwać coś takiego? Zauroczenie? Nie, to było zwykłe kłamstwo. Próba przekonania samego siebie, że może być tak, jak tego zapragniemy. Co za głupota!
Dłoń ściskająca rękojeść sztyletu zatrzęsła się. To nerwy, to ich sprawka. Spokój nie mógł jej teraz zawieść, nie w takiej chwili! Spróbowała pchnąć się ostrzem. Nic. Łzy pociekły strumieniami z oczu Christine. Zaczęła cicho łkać, niezdolna do niczego innego. Odrzuciła sztylet daleko od siebie, upadając na klęczki. Podciągnęła pod siebie nogi i oparła czoło o zimną ścianę z kamienia. Nie była w stanie. Sama jednak nie zdawała sobie sprawy dlaczego. Czy mogła je kochać? Czy dziecko tak szybko zdołało zdobyć jej serce? W głowie pojawiła jej się twarz Sergio. Tak bardzo pragnęła być znów z nim. On by jej pomógł, przemówił do rozsądku. Kiedy zginął, wszystko zaczęło się psuć. A ona potrzebowała jedynie miłości.


sobota, 4 maja 2013

IX. Czekając na koniec.

I used the deadwood
To make the fire rise
The blood of innocence
Burning in the skies
Linkin Park- Burning in the skies

Pszenica powiewała na wietrze, rozlewając się na boki niczym fale na morzu. Niebo miało głęboki odcień czerni, na którym świecił swym blaskiem księżyc w pełni. Gwiazdy rozlewały się po nieboskłonie. Dawały nadzieję każdemu, kto tylko tego zapragnął. Były ostoją spokoju, ucieczką do marzeń. Blondynka stanęła na klifie i spojrzała w górę. Szukała ukojenia, tak jak wielu przed nią. Chciała znać prawdę. Dlaczego tak się działo, dlaczego na wszystkich sprowadzała nieszczęście? Najpierw Sergo, zaginiony na szalejącym, niespokojnym morzu; teraz Johann, zabity przez miłość i zaufanie. Kogo jeszcze czekał ten los? Ojca dziewczyny? Nową miłość? Czy mieli zginąć z jej rąk, tych ubrudzonych krwią, skalanych morderstwem? Bo przecież to wszystko nie mogło być zwykłym przypadkiem. Doskonale pamiętała to uczucie, kiedy jej palce zaciskały się na rękojmi noża, a ostrze gładko wchodziło w ciało. Była świadoma swoich czynów, swojego przeznaczenia. Nie mogła być kochana, przez nikogo, już nigdy więcej. Czuła się samotnie, jej świat składał się głównie ze zdrady i morderstwa. Brakowało w niej jaśniejszego punktu, takiego, którego mogłaby się uczepić. Pozostawić za sobą czystą kartę, żadnych świadków, żadnych dowodów zbrodni. Jednak wciąż istniało to samo pytanie. Po co? Na co to wszystko, jaki miało to cel? Czy bogowie maczali w tym palce, chcąc zrobić z dziewczyny jednocześnie ofiarę swoich chorych żądz oraz doskonałe wcielenie ich samych?
Południowy wiatr zawiał mocniej, doprowadzając ciało blondynki do drżenia. Nie była już tą samą dziewczyną, co wcześniej. Czuła ogromną zmianę, zarówno w psychice, jak i w ciele. Zmieniała się, umysł dorastał do czynów, chcąc im dorównać. Christine opatuliła się mocniej czarną peleryną Robiło się zimno. Podrażniona skóra na policzkach czekała na kolejne pocałunki wiatru, palce zaciskały się i rozluźniały czując każde drgnienie mięśni. Włoski na rękach podniosły się, gotowe na następny spadek temperatury. Rozłożyła ramiona, a poły peleryny łopotały na wietrze, pozwalając lodowatemu powietrzu przenikać jeszcze głębiej w skórę. Rozchyliła zamknięte wcześniej powieki i spojrzała przed siebie. Duży, jasny księżyc był tuż przed nią, zapraszał swym majestatem w swe progi. Wystarczyło dać kilka kroków, stanąć nad przepaścią, pozwolić opaść w dół, ku wzburzonym morskim falom. Ściągnęła buty, pozwalając bosym stopom zaznać kamiennego podłoża klifu. Jeszcze trochę, Christine. Da radę, skończy z tym raz na zawsze. Dosyć kłamstw i złych wspomnień. Będzie wolna jak jeszcze nigdy dotąd. Spotka w końcu jego, ukochanego mężczyznę. Tak długo na niego czeka, minęły już w końcu cztery, długie lata. Tak wiele się przez ten czas zmieniło. Wniknął w nią kryształ, poddała mu się całkowicie, znów się zakochała, przemiana... Ale czy na pewno? Czy faktycznie była zakochana? W Johannie? Mężczyzna był taki wspaniały, dbał o nią, chciał mieć z nią dzieci, wziąć ślub, spędzić resztę życia. Dałby blondynce wszystko, o czym tylko by zamarzyła. Teraz jego ciało stygło, ułożone na wielkim łożu pełnym zwierzęcych skór. Już nigdy nie powie słowa, nie ujrzy swojej narzeczonej, swojej morderczyni.
Nie mogła go kochać. Był tylko substytutem. Szukała kogoś, kto się nią zaopiekuje. I znalazła. Pech chciał, że trafiła naprawdę dobrze. Niejedna kobieta mogłaby zazdrościć takiego kandydata na męża. Nawet Alexander, ojciec dziewczyny się zgodził. Teraz wszystko poszło na marne. Może tak było lepiej? Została sama, nikt jej nie powstrzyma, nie zdradzi, nie zrani. Może chłonąć nauki wpajane jej przez krwisto czerwony kamień Tak wiele jeszcze potrzebowała, aby stać się idealną. Zawsze jednak jest czas, jego nigdy nie zabraknie. Nie ma dla kogo umierać, nie ma dla kogo żyć. Pozostało trwać w nicości, pozwalając ufać kryształowi.

Noc powoli mijała. Minuty zamieniały się w godziny, które już nigdy nie powrócą. Czas, był tak niedoceniany, tak cenny. Doskonale wiedział, jak łatwo zatracić się w nieświadomości. Pozwolić sekundom płynąć. Niejednokrotnie przekonał się o jego cenie. Kiedy zmarła jego żona, nie mógł znieść świadomości, jak mało jej powiedział o sobie. W nieskończoność próbował liczyć, ile razy powiedział, że ją kocha. Zbyt mało, zbyt rzadko. Słowa miłości mówione do zamkniętych w wiecznym śnie powiek nic nie dają. Można płakać, uderzać pięścią w ścianę, jednak nic się nie zmienia. Pozostaje pustka. Jednak mężczyzna miał kogoś, kto ukazał mu nowy promyk nadziei, światło na końcu tunelu. Od zawsze kochał córkę, jego oczko w głowie. Wychowywał najlepiej, jak tylko mógł, dawał miłość, której zapomniał ukazać żonie. Wiedzę potrzebną w dorosłym życiu, szczęście, uśmiech każdego dnia. Mimo to, po tylu latach napotkał twardą, zimna ścianę bólu. Odsuwała się od niego, zabierając wszystko, co tak bardzo kochał. Pierworodna nikła w oczach, burzowe chmury nadciągnęły nad jej piękną, złotowłosą głowę. To było tak niespodziewane, tak nagłe. Dlaczego? Przecież starał się być uczciwym obywatelem Misyi, nigdy nikogo nie oszukał, nie śmiałby nawet. Skąd więc ta zemsta?
Drzwi uchyliły się z cichym skrzypnięciem. Mężczyzna podniósł głowę znad papierów rozrzuconych na biurku. Jego mała, słodka córeczka wsunęła głowę przez szparę, chcąc sprawdzić, czy ojciec jeszcze nie śpi. Łzy zakręciły mu się w oku, wspominając stare, dobre czasy. Tak bardzo przypominała własną matkę. Była taką piękną, pełną wdzięku i czaru kobietą. Posiadała ogromne pokłady humoru i chęci życia. Zginęła tak nagle, wydając na świat najcudowniejsze stworzenie, jakie miało stąpać po ziemi.
- Tatusiu?- głos Christine drżał. Najwidoczniej coś musiało się stać. Nie widział jej w sumie cały dzisiejszy dzień. Gdzie też była? Czyżby u narzeczonego? Wciąż tak ciężko mu było się z tym pogodzić. Dlaczego właśnie w nim musiała się zakochać? Czy miłość faktycznie jest tak ślepa, jak ją opisują? Otumania najmądrzejszych, pozwalając wybierać drogę życiową sercem, a nie rozumem.
Alexander odsunął się wraz z krzesłem od biurka i wyciągnął ramiona. Niczym strzała wpadła w nie, chowając zlęknioną twarz w pierś ojca. Głaskał blondynkę po włosach, całując czubek głowy. Od kiedy skończyła piętnaście lat, przestała tak robić. Zawsze była zbyt poważna, jak na swój wiek. A przynajmniej za taką właśnie chciała uchodzić. Urodzona przywódczyni, perfekcyjny strateg, jednocześnie tak delikatna i krucha. Cech przywódczych nauczyła się od niego, a Sergo, jej poprzedni narzeczony wszystko to jeszcze bardziej umocnił. Po raz kolejny zaczął żałować, że chłopak zginął. Kto wie jak teraz wyglądałoby życie Christine? Czy zostałby ukochanym dziadkiem, rozpieszczającym wnuczęta aż do granic możliwości?
- On nie żyje.- słowa uwięzły w gardle blondynki. Alexander zmrużył oczy, nie mając pewności, o kim dokładnie się wypowiadała. Czy mówiła o... Nie! Nie, na pewno nie! To niemożliwe!
- Kto? Kochanie, powiedz kto?- musiał zapytać, ta myśl nie dawała mu spokoju. Owszem, nie akceptował tego związku, jednak chodziło mu jedynie o dobro Christine. Jeżeli była z nim szczęśliwa, był w stanie ich pobłogosławić. Jednak ta niepewność... Ziarno niewiedzy zostało zasiane.
Blondynka zaczęła cicho łkać, chowając usta w rękaw ojcowej koszuli. Ukradkiem wycierała słone łzy, pozwalając im wtopić się w materiał sukni. Nagle mężczyzna zrozumiał. Wiedział to w końcu od samego początku. Jego biedna, malutka córeczka. Jak ma jej pomóc przeżyć kolejne rozczarowanie? Tak się cieszył, kiedy dwa lata temu pozbierała się po Sergo, a teraz... Znów to samo. Czy los nie mógł ich już bardziej ukarać? Nigdy sobie tego nie wyobrażał. Dwukrotnie stracić ukochane osoby, jak Christine ma teraz żyć dalej? Czy jej serce jest w stanie pomieścić więcej bólu? Na pewno nie. On sam nigdy już się nie podniósł na nogi po stracie żony.
Tulił dziewczynę w ramionach, uspokajając szeptem. Po kilku minutach przestała płakać. Cicha nadzieja podpowiadała mu, że pewnie usnęła, przemęczona tragicznymi wydarzeniami. Chciał podnieść się z krzesła i zanieść córkę do jej pokoju. Przykryć kołdrą zziębnięte ciało blondynki, a potem wrócić do siebie, złorzecząc po drodze okrutnemu przeznaczeniu. Drgnął, chcąc przelać myśli w czyny, kiedy poczuł ściśnięcie za nadgarstek. Christine podniosła się. Jej duże, niebieskie oczy wydawały się nie mieć dna. Policzki zaróżowiły się odrobinę, pozwalając ustom na delikatne drgnięcie. Otworzyła usta, pewnym siebie głosem wypowiadając trzy słowa. Alexander potrząsnął głową, chcąc się upewnić, że dobrze usłyszał. To musiała być prawda, wyglądała na taką pewną swego. Serce przyśpieszyło, chcąc wyrwać się z klatki piersiowej.
- Jestem w ciąży, tato.

sobota, 13 kwietnia 2013

VIII. Katharsis.

 „Too late, my time has come
Sends shivers down my spine
Body's aching all the time.
Goodbye, everybody, I've got to go
Gotta leave you all behind and face the truth.
Bohemian Rhapsody- Queen



Czy to mogła być prawda? Zamykała oczy, chcąc wyrzucić z siebie ten widok. Oparła plecy o pień potężnego dębu, oddychając głęboko. Znajdowała się w lesie, z dala od czerwonego koloru, który opanował jej myśli. Uciekając od śmierci i nieznanego bólu w sercu. Grzech znów dał o sobie znać. Musiał, tak mocno zakorzenił się w jej serce, nie chcąc puścić. Była nim. Była gniewem, miała jego cząstkę głęboko w sobie, ukrytą pod blond lokami, na karku. Palce podążyły w tamtą stronę, wyczuwając znajome zgrubienie bordowego kryształu. Dlaczego jego powierzchnia była tak miła w dotyku? Paznokciami zaczepiała o jego krawędzie, chłonąc jego przejmujące zimno. Musiała się uspokoić, a to było takie dobre. Rozchyliła delikatnie wargi, cicho pojękując. Przygryzła skórę po wewnętrznej stronie policzka. Cóż to była za ulga dla jej rozgrzanego ciała. Serce czekało na kolejne dotknięcie rubinowego kamienia, niczym na intensywny orgazm. Tak, teraz już wszystko rozumiała. Pragnęła tego. Tak bardzo, że poświęciła dosłownie wszystko. Skończyły się marzenia o niedorzecznym ślubie, o mężu i gromadce dzieci. To było niepotrzebne, niczym kula u nogi, tylko by jej przeszkadzało. Pragnęła czegoś o wiele więcej. Gniewu, który rozszerzał swoje granice dominacji, wnikając nawet w opuszki palców. Była jego, od zawsze. Dlaczego tak długo walczyła? Poddanie się mu było takie oczyszczające, nareszcie zrozumiała do czego została stworzona. Jej przeznaczeniem nie było zostanie matką, a królową złości. Księżną wszystkiego co złe, każdej kłótni, każdego morderstwa. Otworzyła szeroko oczy, chłonąc widok nowego świata, swoimi błękitnymi oczami.

***

Wszystko było czerwone. Nawet bała się domyślać, jednak coś mówiło jej, że była to krew. Jego krew. Mężczyzna leżał przed nią na podłodze w kałuży jaśniejącej, gorącej krwi. W koszuli na jego brzuchu widniała bordowa, wręcz brunatna plama. Obok leżał srebrny sztylet. Jego ostrze było pokryte krwią. To stąd to wszystko. Poczuła, jak osuwa się na podłogę. Nogi odmówiły jej posłuszeństwa. Oparła zmęczoną, obolała głowę o ścianę za sobą. Nie mogła w to uwierzyć. Dlaczego, och dlaczego to wszystko jej się przytrafiało? Co też takiego zrobiła, że świat był tak okrutny? Zaczęła cicho łkać, pozwalając łzom mieszać się z krwią. Jej ciało zaczęło się trząść, będąc w całkowitym szoku. Nie mogła się ruszyć. Zęby uderzały o siebie, palce zaciskały ciężko po wewnętrznej stronie dłoni. Bała się go dotknąć, aby nie upewnić się w prawdzie. Przed oczami widziała mroczki, w głowie jej wirowało, a w gardle zaschło. Otworzyła usta, aby móc przez nie oddychać, nos miała całkowicie zapchany. Czy Johann nie żył? Kto mógł to zrobić? Dlaczego? Dlaczego właśnie teraz, kiedy jeszcze godzinę temu obudziła się taka szczęśliwa. Ranek wydawał się odległą przeszłością. Teraz to było najważniejsze. Jego śmierć, jego osoba. Zamknęła oczy, nie mogąc na to wszystko patrzeć. Schowała twarz w dłoniach.
- Ch...Christine.
Podniosła szybko głowę i otworzyła oczy. Omamy? Czy była na skraju przepaści prowadzącej do szaleństwa? To niemożliwe, aby go słyszała! Przecież rana w jego brzuchu była zbyt duża, nie miał szans. Na klęczkach przysunęła się do mężczyzny, dotykając jego obolałej twarzy. Johann otworzył oczy, krzywiąc się z bólu. Kasztanowe źrenice patrzyły na nią z miłością, którą tak dobrze znała. Załkała cichutko, czując jak coś się w niej kończy. Znów działo się to samo, głębsze uczucia nie były jej pisane. Ktoś wdzierał się w jej świat, rozdzierając serce od środka.
- Pobiegnę po medyka. Leż spokojnie, kochany.- powiedziała cicho, połykając łzy, spływające po jej policzkach do ust.
Mężczyzna pokręcił delikatnie głową. Wyciągnął rękę w jej stronę. Posłusznie nachyliła się, a brunet wtulił palce w jej policzki. Poczuła ciepło skóry Johanna oraz zimną krew. Przymknęła oczy, chłonąc czułość.
- To byli oni.- wyszeptał, krztusząc się krwią.- Przybyli z Elen, miałem tam... kłopoty.- ciągnął dalej.
Wiedziała, że mężczyzna robił w tym kraju niedawno interesy. Nigdy jednak się tym zbytnio nie interesowała. To były jego sprawy, nie jej. Dla Christine były ważniejsze rzeczy, niż handel. Jednak po jego słowach zaczęła się nad tym bardziej zastanawiać. Czy mogło coś pójść nie tak? Czyżby Johann kogoś oszukał, a ten się teraz mścił? Ale co mogło spowodować aż taką napaść?
- Już spokojnie, zaraz zawołam medyka, wszystko będzie dobrze.- uspokajała go, głaszcząc mężczyznę po czole. Jego półdługie włosy były całe we krwi. Pozlepiane kosmyki lepiły się do spoconego czoła.

Medyk, Otari Gvanca, właśnie wyszedł. Pozostawił narzeczonych z dobrymi słowami, że za kilka dni wszystko powinno się unormować. Johann leżał na swoim łożu, brzuch miał obandażowany. Maść z mandragory stała na drewnianym stoliku pod ścianą, tuż obok wciąż zakrwawionego sztyletu.
- Zdradzałaś mnie.- odezwał się nagle.
Łzy momentalnie przestały płynąć, zastępując miejsce zdumieniu. Wyprostowała się, chcąc zabrać rękę, która do tej pory leżała na jego udzie, jednak powstrzymał ją. Zamrugała kilkakrotnie, nic nie mówiąc. Czy to mogły być majaki, o których wspominał medyk? Niby skąd mógł to wszystko wiedzieć? Nigdy mu tego nie mówiła. Nikomu się nie zwierzała. Czyżby znalazł się ktoś, kto mu o tym opowiedział? Jej były, zawistny kochanek, którego zostawiła bez całkowitego spełnienia?
- Jak mogłaś?
Słowa bolały, nie mogąc znaleźć ujścia. Serce znów zaczęło szybciej bić o klatkę piersiową, niczym gołąb, który próbuje się wydostać z zamknięcia. Zaciskała mocno zęby, ignorując dudniące w jej uszach słowa. To wszystko było złe. Atak na Johanna, prawda, która w końcu ujrzała światło dzienne. Skąd to wszystko się brało? Dlaczego czuła taki spokój? Czy nie powinna wić się po podłodze w rozgoryczeniu, błagając o kolejną szansę? Mimo to podniosła się, podchodząc do stolika po maść. Według zaleceń, powinna smarować ranę trzy razy dziennie, aż na jej powierzchni utworzy się strup.
- To koniec, Christine.- Przełknął ślinę, chcąc zaczerpnąć oddechu. Mówił bardzo ciężko, jakby każde kolejne słowo sprawiało mu ból. Zresztą tak pewnie właśnie było, zważając na jego ranę.- Nie mogę być z kimś, kto mnie zdradza.
Kolejne przykre słowa, dlaczego jednak czuła się tak dziwnie? Powinny ją boleć, sprawiać, że serce zamiera w okrzyku zdumienia. Mimo to uśmiechała się, wciąż stojąc do niego plecami. Przymknęła oczy, szukając wewnętrznego spokoju. Wokół niej zapanowała cisza. Nie zważała na to, czy Johann coś jeszcze do niej mówił.
Nie mogła pozwolić sobie na coś takiego. Wyparł się, już jej nie chciał. To wszystko było jej winą. Owszem, zdradzała go. Robiła to jednak dla nich. Dzięki temu mogła przyjść z czystym sercem do jego domostwa, licząc na miłe słowa. Oczekiwała od niego tylko i wyłącznie wsparcia. Tym właśnie miał być. Ukojeniem zszarganych nerwów, jej opoką, jej zimną, opanowaną skałą.
- Nigdy ci tego nie wybaczę.- jego głos wyrwał ją z rozmyślań.
Jej ręka podążyła do srebrnego sztyletu, wciąż leżącego na drewnianym stoliku. Zacisnęła na nim mocno palce i przycisnęła go do sukni na brzuchu. Poczuła jaki był ciężki, mimo swojego niewinnego wyglądu. Drugą ręką dotknęła ostrza. Poczuła jak czubek wbija jej się w opuszek palca, raniąc delikatnie. Mała kropelka krwi spadła na podłogę, rozpryskując się. Serce Christine dudniło w piersiach, ciesząc się na zbliżającą chwilę. W końcu pozwoli na oczyszczającą moc, podda jej się bezgranicznie. Odwróciła się do Johanna, chowając sztylet za sobą. Na jej twarzy malowało się zdecydowanie. Zaciśnięte lekko różowawe wargi drżały w uśmiechu. Oczy iskrzyły się błękitem nieba po burzy, policzki nabrały rumieńców. Krew płynęła w jej żyłach niczym wartka rzeka. Zamrugała kilkakrotnie, zbliżając się do narzeczonego. Nareszcie! Przyszedł dzień zagłady. Jednak dla niej świat w końcu stanął otworem. Nie musi się więcej ukrywać. Kryształ tego chciał, potrzebował jej całkowitego oddania, a nie spychania grzechu na samo dno umysłu. Była jego niewolnicą, jego nosicielką. Kolejnym wcieleniem zła.
Wyciągnęła wolną, lewą dłoń i dotknęła nią obandażowanej rany. Przejechała palcami po włoskach na klatce piersiowej, po raz ostatni chłonąc ich miękkość. Podniosła wzrok na jego oczy. Johann wyczekiwał, nie zdając sobie sprawy ze zmiany, jaka nastąpiła w blondynce. Przez jedną krótką chwilę zastanowiła się nad tym, co zamierza zrobić. Kryształ powrócił, podwajając swe moce. Nie pozwalał jej na zwątpienie. Dosyć marzeń i śnienia o tym, co nigdy nie nastąpi. Kamień w szyi zdawał się tętnić życiem, rozpalając jej wnętrzności.
- Christine, co się dzieje?- odezwał się w końcu Johann, marszcząc brwi.
Jeszcze tylko chwila, dosłownie sekunda. Cieszyła się widokiem jego twarzy i przestraszonego wzroku. Czy już na zawsze go takiego zapamięta? Zlęknionego o swój los? A może górę wezmą dobre wspomnienia? Ich miłość, wspólne plany na przyszłość, seks. Sztylet ciążył w jej dłoni, domagając się słodkiego, metalicznego smaku krwi. Musi to zrobić. Zaspokoić swoją ciekawość, swoją rządzę morderstwa.
Jednym szybkim ruchem wbiła sztylet w ciało mężczyzny aż po samą głownię. Trafiła w samo serce, przebijając się przez żebra. Jej cios był wyjątkowo skuteczny. Cichy jęk wydobył się z gardła mężczyzny, pozbawiając go życia. Iskierki życia zniknęły z jego oczu, pozostawiając pustkę. Przez chwilę jeszcze trzymała dłoń na rękojmi, napawając się władzą, jaką daje jej grzech. Jakież to było piękne!

***
Wspomnienia bolały. Dopiero teraz, zostawiwszy dom narzeczonego daleko, mogła na spokojnie pomyśleć. Zabiła go. Ale dlaczego? Czy poczucie władzy oraz gniewu było warte aż takiego poświęcenia? A może uwalniała się od przeszłości, zostawiając przed sobą pustą, prostą drogę do przyszłości? Możliwe, jednak teraźniejszość nie była tym, czego oczekiwała. Podkuliła nogi, chowając w nie głowę. Koń, którego zabrała ze stajni Johanna pasł się wesoło na trawie, odganiając długim, czarnym ogonem muchy. Podniósł potężną, piękną głowę i zarżał cichutko. Christine popatrzyła na zwierzę. Czas się zbierać. Podniosła się z trawy i mchu, otrzepując fałdy spódnicy. Z ziemi zabrała dowód zbrodni, umyty starannie w wiadrze z wodą. Mógł być jej jeszcze potrzebny. Schowała go do cholewki butów.
Nic już nie będzie takie samo. Jej czas w końcu nadszedł. Zabijając ukochanego mężczyznę w końcu mogła robić to, czego chciał od niej kryształ. Grzech przejmował kontrolę nad jej umysłem, nie dopuszczając nic innego do głosu.






*Dla osoby, która stwierdziła, że zwykłe zabójstwo jest 'e-e' i przewidywalne.*

środa, 10 kwietnia 2013

VII. Strach ma wielkie oczy.

 
I've been thinking of everything
I used to want to be
I've been thinking of everything
Of me, of you and me
30 seconds to mars- The story



Alexander ostatnie kilka dni spędził w swoim gabinecie. Nie mógł się przyznać sam przed sobą, że unika córki. Bał się. Pierwszy raz w życiu. Jak takie uczucie mogło mu umknąć w jego długim życiu? W końcu wiele razy ryzykował, często nawet własną skórą. Tym razem było jednak inaczej. Strach wiązał się z jego córką. Jego słodką, małą dziewczynką, która nigdy nie powinna dorastać. Dlaczego dzieci tak szybko rosną? Czy nie mogłyby już na zawsze pozostać ślicznymi, pulchnymi stworzeniami, które swoją bezwarunkową miłością otaczają każdego, kogo tylko polubią? Nie. Świat pędził do przodu. Christine miała już swoje lata, powinna dawno wyjść za mąż. Jednak tak ciężko było mu ją wypuścić z rodzinnego domu, aby mogła zacząć własne życie. Była jego jedynym dzieckiem. Została mu już tylko ona. Pamiętał jej poprzedniego adoratora. Sergo, od zawsze go lubił. Dzielny chłopak, walczący o własne idee. Christine przy nim promieniała. Doskonale to pamiętał. Byli nierozłączni, aż miło było na nich popatrzeć. Niestety, pamiętał również smutek i żal w oczach córki, kiedy doszły do nich złe wieści. Serce mu się łamało, nie potrafił jej pomóc. Alexander nie chciał, aby taka sytuacja znów się powtórzyła. Nie dał by rady. Może więc wystarczyło jej zaufać? Już raz wybrała dobrze, kierując swoje uczucia na właściwego mężczyznę. Czy teraz mogło być podobnie? Tak się o nią martwił, że nie dostrzegał zmiany w jej zachowaniu. Wystarczyło to wszystko zaakceptować. I tak zamierzał zrobić.
Jednak coś jeszcze czaiło się w mrokach strachu. Przysłonięte czarną mgłą, zagnieździło się już tam na stałe. To uczucie, och jak on je pamiętał! Czuł gniew, niepohamowany, ogromny gniew. Jednak nie w sobie. On był w niej. W jego małej córeczce. Kiedy to się stało? Jak długo nie zauważał, że coś złego się dzieje? Czy mógł być aż tak ślepy? Interesy przesłoniły mu cały świat, czy przez ojcowską miłość miał klapki na oczach? Sam już nie wiedział. Miał jednak nadzieję, że nie jest to wina Johanna.

Promienie słoneczne wtaczały się powoli do jej pokoju, oświetlając obrazy na ścianach. Wielkie łoże z baldachimem, stojące po lewej stronie od okna, wciąż było w cieniu. Blondynka, która na nim leżała, uśmiechała się szeroko. Oczy wciąż miała przymknięte. Marzyła, śniła na jawie. Ślub, wesele, kochający mąż. Niezbadana, zaskakująca przyszłość. Już nic nie mogło pójść źle. Wiedziała, że wszystkie kryzysy zostały zażegnane. W końcu ojciec się zgodził, co jeszcze mogło im przeszkodzić? Nic, kompletnie nic. Teraz świat wydawał się o wiele piękniejszy. Nawet kryształ przestał jej wadzić. W końcu był tylko dodatkiem. Owszem, czasem męczącym, ale jedynie ozdobą. Wniknął w jej skórę, dodając odwagi w momentach, kiedy tego naprawdę potrzebowała. Tak, czasem jednak się przydawał. Tak jak wtedy, kilka dni temu. Wciąż nie mogła przestać o tym myśleć. Pierwszy raz zachowała się tak wobec ojca, sprzeciwiła się. Postawiła na swoim, dzięki czemu teraz może żyć tak, jak chce.
Otworzyła oczy, uśmiechając się do siebie. Czas wstawać. Czekał ją dziś długi, męczący dzień. Razem z Johannem mieli iść do księdza, ustalić wszystkie szczegóły dotyczące ślubu. Och, czyż to nie było cudowne? Jej własny ślub! Nareszcie, tak długo wyczekiwany! Szczęście w końcu do niej wróciło. To musiała być prawda co mówią, że raz jest się na wozie, a później pod nim. Jednak ona nie chciała już z niego schodzić. Złapała szczęście za nogi, tak łatwo go nie puści.

Christine siedziała przed drewnianą, rzeźbioną toaletką, wpatrując się uważnie w swoje odbicie. Wzięła śliczny, drewniany pojemniczek w wymalowane, kwiatowe wzory. Zanurzyła pędzelek z końskiego włosia i nabrała na niego nieco proszku ze sproszkowanej perły i skrobi. Przypudrowała nim twarz i uśmiechnęła się. Usłyszała ciche pukanie. Spokojnie odłożyła kosmetyk na swoje miejsce i odwróciła się w kierunku drzwi
- Proszę.- powiedziała grzecznie, wciąż się uśmiechając.
- Pani.
Do sypialni weszła Adila, jej służka. Niska dziewczyna o pełnych kształtach i burzy czekoladowych włosów, dygnęła przed Christine. Przed sobą trzymała srebrną tacę. Podeszła cicho i postawiła ją na stoliku przy drzwiach. Dygnęła jeszcze raz i odeszła, uśmiechając się do swojej pani. Blondynka obrzuciła tacę spojrzeniem. Gliniana miska pełna parującej kaszy, łyżka oraz czerwona, piękna róża z przytwierdzoną do niej wiadomością. Zainteresowana kwiatem, wzięła go do ręki. Zanurzyła nos w pąku chcąc poczuć jego słodki zapach. Jak to możliwe, że humor jej wciąż nie opuszczał? Uśmiechając się, rozwinęła papirus. „Czekam za godzinę u mnie w domu. Mam nadzieję, że dobrze spałaś. Już nie mogę się doczekać, Johann.” Przycisnęła różę do piersi, chowając ją w swoich dłoniach. Czekał na nią. Jakież to było romantyczne!
Pośpiesznie zjadła śniadanie. Możliwe, że nie będzie dziś miała czasu na obiad, więc wolała się najeść w domu. No właśnie, dom. Tak bardzo go uwielbiała, tyle dobrych wspomnień z nim wiązała. Teraz zostaną jedynie marzeniami.  Ślub był zaplanowany za dwa tygodnie, przez ten czas zdąży się przyzwyczaić, że go opuści. Również ojca. Myśląc o nim, zrobiło jej się smutno. Zostanie sam. Czy da sobie radę? Pewnie znów zatraci się w handlu tak, jak to było przez pierwsze lata jej dzieciństwa. Nie widziała go wtedy zbyt często. Doskonale wiedziała, jak mężczyzna tęsknił za jej matką.
Rozmyślania przerwał jej niesmak w ustach, kiedy przełknęła kolejną łyżkę kaszy. Spojrzała na nią podejrzliwie, krzywiąc się. Czy mogła być zepsuta? Oby nie! Wrzuciła łyżkę do miski i złapała się za gardło. Przełknęła nerwowo ślinę, jednak gorzki smak nie opuszczał jej. Zaczęła szybciej oddychać czekając na nieuchronne. Zerwała się z krzesła i pobiegła do łazienki. W ostatnim momencie dobiegła do drewnianego wiadra, wymiotując.

Przemierzała brukowane uliczki wzdłuż ulicy Rzemieślniczej. Wokół niej ludzie przekrzykiwali się, chcąc ustalić dla siebie jak najlepszą cenę z handlującymi kupcami. Przechodziła właśnie obok stoiska z rybami, kiedy znów to poczuła. W głowie jej zaszumiało a w oczach pociemniało od intensywności tego zapachu. Walczyła z pokusą skręcenia między budynki, aby po raz kolejny zwymiotować. Ruszyła szybciej przed siebie, chcąc uciec od smrodu ryb oraz hałasu. Nie odeszła jednak zbyt daleko. Chwiejnie podeszła do ściany, opierając się o nią. Czuła chłód kamieni, który otulał jej rozgrzane, spocone czoło. Przystawiła dłoń do ust, modląc się o koniec tych boleści.
Musiała odnaleźć w sobie spokój. On przecież gdzieś był, czaił się w rogu, naśmiewając się z jej przypadłości. Zacisnęła mocno powieki, myśląc o Johannie. To do niego szła. Nie mogła mu się pokazać w takim stanie. A może by tak skręcić w wąską uliczkę i ulżyć gardłu? Wyprostowała plecy i wciąż opierając się ramieniem o kamienną ścianę budynku, powoli weszła w zaułek. Było ciemno, słońce nie dochodziło tu, zatrzymując się na szerokich dachach budynków. To uczucie było coraz bliżej. Opadła na bruk, uderzając mocno kolanami. Podciągnęła brzeg szmaragdowej sukni, aby go nie pobrudzić. Wychyliła mocno szyję do przodu.
Co się działo, do cholery? Najpierw rano, teraz to? Czy mógł to być jedynie zbieg okoliczności? Na pewno! W końcu cóż by innego? A może jest chora? W tym mieście choroby były na porządku dziennym. Kucharka mogła kaszlnąć do garnka, kiedy gotowała dla niej śniadanie. Tak, to mogło być to. Obiecała sobie, że jutro wyśle Adile po medyka. Teraz jednak musiała iść do swojego narzeczonego.

Zatrzymała się przed domem Johanna. Coś jej nie pasowało. Co prawda czuła się już o wiele lepiej, mdłości ustały, jednak nieprzyjemna myśl zagościła w głowie blondynki. Weszła po schodach prowadzących do drzwi wejściowych. Zapukała kilka razy i odsunęła się, czekając na mężczyznę. Nic. Zdziwiona zapukała jeszcze raz, jednak ponownie odpowiedziała jej cisza. Poczuła jak serce zaczyna mocniej bić. Czy strach mógł mieć irracjonalne podłoże? W końcu nic takiego się nie stało. Pewnie wyszedł coś załatwić, zapominając o spotkanie z Christine. Nie, Johann miał doskonałą pamięć. Jeżeli musiał coś załatwić na mieście, na pewno by na nią zaczekał, albo przynajmniej zostawił jakąś informację.
Drżącą ręką nacisnęła mosiężną klamkę. Drzwi otworzyły się bez najmniejszego oporu. Cholera, przecież brunet nigdy nie zostawiał ich otwartych. Przekroczyła próg, rozglądając się uważnie. Wytężała wszystkie zmysły, poszukując wzrokiem narzeczonego. Dlaczego musiało być tak cicho? Słyszała jedynie mocne bicie serca, uderzającego zbyt mocno o jej pierś. Oddech przyśpieszył momentalnie. Czy w pomieszczeniu zrobiło się zimno? Nie, to tylko jej strach rozpanoszył się po wnętrzu, wnikając w ściany.
- Johann?- zawołała, a w jej głosie dało się słyszeć niepewność.
Nikt nie odpowiedział. Odważnie przeszła do jego sypialni. Wielkie łoże naprzeciwko wejścia zaścielone było skórami zwierząt. Zmrużyła oczy. Och, dlaczego przerażenie tak szybko ją dopadło? Instynktownie położyła dłoń na brzuchu i przeszła do kuchni. Mężczyzna mieszkał sam, nie miał nawet służących. Oparła się ręką o framugę, zamykając oczy. Bała się tego, co może zobaczyć. Niech on tam będzie. Niech przygotowuje dla siebie posiłek, najzwyczajniej w świecie się zamyśliwszy. Przecież jej obawy mogły być bezpodstawne, nic wielkiego nie mogło się stać. Nie w biały dzień! W końcu jeszcze rano przesłał jej różę. Nieśmiało otworzyła oczy...

sobota, 23 marca 2013

VI. Krwisty odcień spokoju.

„I found a man I can trust
And boy, I believe in us
I am terrified to love for the first time
Can you see that I’m bound in chains ”
Christina Aguilera- Bound to you.



- Christine?
Dziewczyna odwróciła się od okna, zapamiętując widok krwiście czerwonego słońca nad wzburzonym morzem. W drzwiach stał jej ojciec. Nawet nie usłyszała kiedy się pojawił. W pierwszym momencie pomyślała, że może przyszedł ją przeprosić, zainteresował się tym, co dziewczyna czuje. Jakież było jej zdziwienie, widząc wściekłość malującą się na jego zazwyczaj spokojnej twarzy. Ujrzała w nich wszystko to, co czuła głęboko w sercu. Złość powoli brała władzę nad jej umysłem. Próbowała się opanować. Jeszcze nic nie jest stracone, Christine, dasz radę. Porozmawiaj z nim, pozwól uwolnić słowa, które dławiły gardło. Wciąż było tak samo. Zaciskanie pod stołem pięści, opamiętywanie się. A co, gdyby w końcu wyszły na światło dzienne? Przeklnij, na boga! Zmarszcz brwi, uderz pięścią. Nie uspokajaj swojej duszy, jej już nic nie potrzeba. To, czego tak bardzo pragniesz znów jest nad przepaścią. Znów musisz walczyć. Więc walcz! Otwórz serce, otwórz umysł. Oddaj się grzechowi. Do tego właśnie zostałaś stworzona.
Starszy mężczyzna zamknął za sobą drzwi i stanął na środku pokoju. Czuł, że coś wisi w powietrzu. Zacisnął dłonie, w myślach dobierał słowa.
- Spakuj się, jutro wyjeżdżasz.
A więc jednak. Stało się to, co od początku wiedziała. Zamknęła oczy i oddychała przez nos. Czuła jak wokół niej unoszą się drobinki gniewu, skrzące się w zachodzącym słońcu. Okalały jej ciało, wnikając do środka. Są już tak blisko, mogła ich dotknąć. Otworzyła szeroko oczy, wpatrując się w ojca. Błękit jej oczu ściemniał, nabierając granatowej barwy. Głosy w głowie ucichły niespodziewanie. Panowała pustka. Kompletna, wszędobylska pustka. Nie poruszała się, żaden mięsień nie miał odwagi. W końcu wyprostowała szyję, stojąc prosto. Nie. Nie mogła się z tym zgodzić. Nie o to walczyła od tylu lat. Ojciec się mylił, widział tylko to, co sam chciał dostrzec. Serce biło jej mocno wypełnione miłością do Johanna. To była jej przyszłość.
- Nie.- powiedziała krótko do ojca.
Mężczyzna zmarszczył krzaczaste brwi. Nie podobało mu się, jak jego córka się odzywała. Powinna go szanować, tego ją w końcu uczył. Miłości, ogłady, szacunku dla osób starszych. To, czego się teraz dowiadywał smuciło go. Tyle lat poświęcił na wpajanie każdej dobrej cechy w tą śliczną, blondwłosą dziewczynę. Gdzie się to wszystko podziało? Czyżby zniknęło, niczym za machnięciem czarodziejskiej różdżki?A może to on był złym nauczycielem? Owszem, dużo czasu poświęcał na swój biznes, podróżując po krajach i handlując. Taki był jednak jego zawód, z tego żyli. Gdyby nie to, mieszkaliby pewnie pod mostem i błagali przechodniów o kawałek chleba. Dzięki temu Christine miała wszystko, czego tylko zapragnie.
- Powóz będzie czekał po wschodzie słońca.- dopowiedział mężczyzna, ignorując sprzeciw córki.
Odwrócił się na pięcie chcąc wyjść z pokoju. Czuł, jak włosy jeżą mu się na skórze, a w pomieszczeniu robi się zbyt gorąco nawet, jak na tutejszy klimat.
- NIE!- wrzasnęła blondynka.
Palce zaciskała mocno na dłoni, czując, jak paznokcie wbijają jej się w skórę. Nie mogła się już opanować. Gniew był zbyt blisko, pukał do jej bram, pragnąc wejść do środka. Nie sprzeciwiała się, nie miała na to siły. Przymknęła oczy, chłonąc to wciąż dziwne dla niej uczucie. Spinało się coraz wyżej, sięgając aż do mózgu. Palce wciąż kurczowo zaciśnięte, zaczęły jej się trząść, serce biło coraz mocniej, czekając na uniesienie. Zęby zacisnęła na wewnętrznej stronie policzka, gryząc ją. Czuła ciężkie, gorące powietrze, które ubierało ją w gniew.
- To moje życie!- krzyczała.- A ty nie masz prawa się w nie mieszać!
Mężczyzna zatrzymał się w pół kroku. Otwartą dłonią przetarł czoło i oczy. Czuł się zmęczony. Niewyobrażalnie wręcz. To było zbyt dużo, jak na jego stare serce. Musiał odpocząć, albo przynajmniej odejść stąd i zniknąć na jakiś czas. Przemyśleć, opanować się. Żałował, że matka dziewczyny nie żyła. Z nią byłoby dużo prościej. To ona powinna ją wychowywać, wpajać te wszystkie wartości, które powinna mieć młoda kobieta. Nie on. Nie nadawał się do tego.
Christine podeszła do ojca. Z jej oczu buchał żar wściekłości. Była świadoma, że ojciec jeszcze nigdy nie widział jej w takim stanie. Nic dziwnego, w końcu ukrywała to od tak dawna, że czasami sama się zapominała. Przez zaciśnięte zęby cedziła słowa.
- Jeżeli będzie trzeba, wyprowadzę się do niego.- odpowiedziała- Nie zamierzam słuchać twoich sprzeciwów. Kocham go i wyjdę za niego czy ci się to podoba, czy nie!
Mężczyzna miał ochotę krzyknąć. Gniew rozlewał się po krwi, zastępując chłodny osąd czymś w rodzaju nagłego impulsu. Pragnął wziąć ją za ramiona i mocno potrząsnąć, aby w końcu się opanowała. Przestała pleść bzdury, którymi karmiła jego zbolałe serce. Wyszarpnąć każde wspomnienie o Johannie, którym się żywiła. Mimo to stał, nie podniósłszy nawet ręki. Nie mógł jej uderzyć, nie potrafił. Zbyt mocno ją kochał, aby zranić. Ona jednak wciąż to robiła. Przekłuwała mu serce, powoli wtłaczając do środka truciznę.
- Dopóki ten ślub się jeszcze nie odbył, będziesz mieszkać pod moim dachem.- odparł beznamiętnym tonem.- A teraz wybacz, ale muszę coś sprawdzić.
Uciec. Daleko stąd. Od tego nieznanego mu uczucia, które wchłaniało całą dobroć, którą posiadał. To była jak ręka diabła, który ukazywał przed mężczyzną swoją prawdziwą naturę. Co też się stało z jego córką? Czy mógł to być wpływa Johanna? Owszem, mężczyzna był od niej sporo starszy, mimo to nigdy nie był buntownikiem. Wśród innych handlarzy miał opinię zatwardziałego i stanowczego, który nawet dziewczynce z zapałkami potrafi sprzedać siarkę. Alexander nienawidził go. Tyle razy popsuł jego umowy, w ostatnim momencie podając konkurencyjne towary i ceny. Stracił przez niego wiele pieniędzy.

    Christine nie mogła w to uwierzyć. Sprzeciwiła mu się. Pierwszy raz powiedziała nie. Ojciec przyjął to niespodziewanie dobrze. Co lepsze, zgodził się na ślub. Prawda, nie pogratulował jej, ale to zawsze coś. Czy mogła to być zasługa gniewu? Czy grzech w końcu, po raz pierwszy w czymś jej pomógł? Możliwe. Nigdy nie myślała o nim w ten sposób. Zawsze uważała go za coś, co jedynie przeszkadza w życiu. Ludzie wybuchali przy niej gniewem, niespodziewanie rzucali się na siebie, kiedy tylko przechodziła. Czasem nie potrafiła go kontrolować. Ulatniał się z jej duszy niczym bezbarwny, bezwonny gaz. Na swój sposób zabijał. Zabijał radość  i szczęście. Co więc się takiego zmieniło, że jej ojciec nie krzyknął? Dlaczego w spokoju odszedł, zostawiając Christine z jej grzechem? A może to nie działa na osoby, które ją kochają? Przecież z Johannem było tak samo. Nigdy nie doświadczył jej złości, nie obciążała go wściekłość. Może to było lekarstwo? Pozwolić, aby ktoś ją pokochał. Otworzył serce na jej osobę, na jej duszę i charakter. Dać z siebie wszystko, całą siebie.
   
    Spojrzała przez okno. Skrzyżowała ręce na piersiach, cicho łkając. Nieopanowany szloch wydobył się z jej gardła, niszcząc spokój. Doskonale wiedziała, że sprawiła ojcu zawód. Jednak przyszedł czas na jej wybory. Nie mogła dłużej czekać. Czas ją wołał, niebezpiecznie przypominał o swoim istnieniu. Już niedługo wszystko się zmieni, czuła to. Niewidoczne drobinki gniewu coraz częściej opadały na jej nagie ramiona. Coś zaglądało w jej przyszłość, majstrując przy niej. Martwiła się, że nie doczeka własnego ślubu, przyszłych dzieci, starości. Została wybrana do czegoś innego. O wiele bardziej skomplikowanego i wzniosłego. Wszystko przez ten cholerny kryształ. Mimo swojego piętna, coraz bardziej zaczynała go rozumieć. Wystarczyło jedynie współpracować, zrozumieć go. Jakież to dziwne! Jeszcze niedawno oddałaby samą siebie, aby tylko pozbyć się kamienia, który wtopił się w jej alabastrową skórę. Dziś ją to bawiło. Poiła się jego mocą oraz siłą. Dawał jej nadzieję.
    Czemu więc płaczesz? Nie, to nie tak. Christine nie jest smutna. Ona się cieszy. W końcu to zrobiła. Postawiła na swoim. Jakież to było oczyszczające!

poniedziałek, 4 marca 2013

V. Zaginiony statek miłości.

„Jestem jak kwiat, który rośnie
W miejscu gdzie nic inne nie chce
Zapuszczam tam swój korzeń
Bo źródła tu są najlepsze
Najlepiej rosnę kiedy karmi mnie jak ból
Najlepiej chociaż nie ma światła tu
Kiedy mój lęk wypełnia mnie jak gęsta mgła
Rosnę, zapach życia mam”
Ptaky- Czarne słońce


Nie, nie otwieraj jeszcze oczu. Niech marzenia senne wciąż trwają. Chciała, aby ten błogi spokój trwał wiecznie, po wsze czasy gościł w jej sercu. Tak bardzo tego pragnęła, wiedziała, że był jej potrzebny do życia niczym powietrze. Przypomniała sobie wydarzenia z wczorajszego wieczora. Ślub. Tak, zgodziłaś się Christine. Powiedziałaś na głos to, czego chciało twoje serce. Zostaniesz żoną, być może, w przyszłości również i matką. Koszmary odejdą. Muszą, w końcu właśnie to sobie obiecała, kiedy usypiała w ramionach Johanna. Nie podda się, będzie walczyć. Zmobilizuje swoje siły i wygra. Bitwa może i była przegrana, jednak nie wojna. Da radę, w końcu po coś została stworzona. Nie mogła być zła. To nie leżało w jej naturze. Uśmiech wykwitł na jej twarzy, powieki wciąż miała przymknięte. Poczuła delikatny pocałunek na swych ustach. Otworzyła niechętnie oczy. Johann, jej narzeczony i przyszły mąż pochylał się nad nią, tuląc ją w swych silnych ramionach. Najwidoczniej przyglądał się jej od jakiegoś czasu.
- Dzień dobry, kochanie.- powiedział, kiedy zorientował się, że dziewczyna już nie śpi. Zmrużyła oczy, chcąc przywołać resztki snu. Nadaremnie. Przygarnął ją do siebie i mocniej przytulił. Czuła bicie jego serca.
- Dzień dobry.- odpowiedziała mu, wciąż się uśmiechając.
Żona. Czy życie nie mogłoby się układać tak, jak tego zapragnie? Po co jej ten cholerny kryształ? Po co to wszystko? Pragnęła mu o wszystkim opowiedzieć, zwierzyć się. Jak nigdy wcześniej wiedziała, że może mu powiedzieć o wszystkim. O smutkach, pragnieniach, o gniewie, który gościł w jej sercu, o rozwiązłym życiu, które musiała prowadzić, aby móc spędzić z nim czas jako prawdziwa Christine. Nie, tego akurat nie mogła powiedzieć. Oczami wyobraźni widziała, jak się denerwuje. O ironio, denerwuje! Czy jej grzech mógłby nad tym zapanować? Zapewne nie. W końcu jest jedną z muz grzechu, wywoływała niepokój i gniew. Nie, to by go zabolało. Wbiłaby mu nóż w serce, zdradziła go.
Otworzyła ponownie oczy. Słońce wlewało się do pomieszczenia przez małe okienka. Sypialnia Johanna spowita była w jego blasku, otulając ich swoim żarem. Jej naga skóra skrzyła się niczym małe diamenciki. Wyciągnęła dłoń i pogłaskała mężczyznę po zarośniętym policzku. Zamruczał cicho, czując jej dotyk. Nie mogła go stracić, to by ją zabiło.
A może właśnie o to chodzi? Może gdyby pochwyciły ją szpony śmierci, wszystko byłoby lepsze? Nie raniłaby mężczyzny, którego kocha, nie musiałaby się przejmować swoją przyszłością. Gdyby umarła, świat stałby się lepszy. Jednego grzechu mniej. Przypomniała sobie radość Johanna, kiedy powiedziała tak. Jego uśmiech i szczery zachwyt. On nigdy nie udawał. Był lepszy od niej, prawdziwszy. Wiedziała, że kiedyś musi nadejść ten dzień. Odejdzie. Nigdy nie będzie za nią tęsknił. On również zrozumie. Wyjaśni mu swój ból, będzie z nim szczera. Dla niego to będzie koniec świata, dla niej też. Ale kiedy przymknie oczy, śniąc o szczęśliwym życiu tam, w niebie, czekając na niego, nic już ją nie zrani.

Wiedziała, że jej ojciec się zdenerwuje. Po prostu to wiedziała. Czuła, jak krew w jej żyłach odzywała się, czekając nieuniknionego. Serce biło jej coraz szybciej, kiedy zbliżała się ta godzina. Umówiła się z Johannem, że przyjdzie dziś wieczorem i poprosi ojca o rękę jego córki. Siedziała więc w swoim pokoju, ściskając ze zdenerwowania ręce i wyczekując. Czy od razu usłyszy krzyk i odmowę? A może jej ojciec zareaguje dopiero później, kiedy jej narzeczony wyjdzie? Tego nie wiedziała. Czuła, jak robi jej się niedobrze. Nie mogła przełykać śliny, ręce jej się pociły a na czole wykwitła mała zmarszczka. Och, proszę, pozwól mi z nim być. Ekscytacja przytłaczała ją, nie mogła w nocy spać. Christine, jesteś taka delikatna mimo, że rządzi tobą kryształ. Masz w sobie niespożyte pokłady uczuć, które tylko czekają, by móc wydostać się z serca. Chciała z nim być, wiedziała już, jak to jest. Żyć razem z nim, dzielić wspólne chwile, zarówno te dobre jak i złe. Och kochanie, pozwól mi ze sobą być, proszę…

- Nie!
Jedno krótkie słowo, a jakże bolesne. Stała, chyląc głowę. Przed sobą miała rozgniewanego, czerwonego ze złości ojca oraz poważnego Johanna. Bała się podnieść oczy, tak bardzo się bała! Jakaś mała cząstka jej, miała nadzieję, że jednak ojciec się zgodzi. Przecież chodziło o jej życie, o jej szczęście. Czy on również nie mógł tego zrozumieć?
- Po moim trupie!- wydarł się starszy mężczyzna, zaciskając pomarszczone dłonie w pięści. Czuł, jak starannie obcięte paznokcie wżynają mu się w skórę. Nie mógł uwierzyć, że właśnie on, śmie przyjść do jego domu i błagać o rękę jego pięknej córki. W głowie się to nie mieściło! Widział Christine z innymi, o wiele lepszymi kawalerami. Dlaczego więc wybrała właśnie jego? Czy był dla niej niedobry? Nie! Pozwalał jej na wszystko. Miała zawsze to, czego chciała. Nie ważne, czy prosiła go o biżuterię przywiezioną z obcych krajów, czy też nowego konia. Miała wszystko. Dosłownie. Dlaczego więc teraz tak się na nim mści? Jego córka doskonale wiedziała, o nienawiści, jaką żywi do tego mężczyzny. Niejednokrotnie ten oto kupiec niszczył jego umowy i podkopywał nowe znajomości. Bezczelni! O czym oni sobie myśleli? Że przyjdzie, poprosi mnie o jej rękę i od razu pozwoli mu mówić do siebie tato? Niedoczekanie!
- Uspokój się Alexandrze i pozwól mi dojść do głosu.- poprosił starszego mężczyznę Johann. Nie tego się spodziewał. Kochał Christine i nie mógł pozwolić, aby coś lub ktoś stawał mu na przeszkodzie ku osiągnięciu pełni szczęścia i poślubieniu jej. Już od dłuższego czasu chciał poprosić ją o rękę, jednak bał się jej reakcji. Przecież mogła z nim być tylko, aby zrobić na złość ojcu. Kobiet nigdy do końca nie zrozumiesz.- Kocham Christine, a ona mnie. Wczoraj zgodziła się zostać moją żoną. Zgodnie z tradycją chciałem jednak zapytać ciebie o zdanie.- powiedział po dłuższej chwili.- Przecież nie chcesz stracić córki, z takiego błahego powodu?
- Błahego?!- powtórzył z krzykiem Alexander.- Ślub z tobą uważasz za coś błahego?
Christine czuła, jak robi jej się coraz gorzej. Bała się odezwać, wiedziała, że jak Johann wyjdzie, ojciec odeśle ją do zakonu, gdzie spędzi resztę swoich dni. O nie, nie mogła do tego dopuścić! Żółć, którą miała w gardle, coraz bardziej jej dokuczała. Czuła ogromne mdłości. Do jej nosa doszedł słaby zapach gotującego się mięsa, które najprawdopodobniej przygotowywały kucharki na obiad. Pokręciła nosem, chcąc wyrzucić z siebie tą obrzydliwą woń. Nieskutecznie. Dłonią przykryła usta i nic nie mówiąc, wybiegła z pokoju.

Z jej pokoju roztaczał się przepiękny widok na morze. Uwielbiała przy nim stać w blasku zachodzącego słońca, które rumieniło jej twarz. Zacisnęła palce na framudze. Wciąż czuła w gardle nieprzyjemne uczucie wymiotów. Nie wiedziała, co się z nią działo. Nigdy jeszcze nie czuła się tak niedobrze. Czy to wszystko przez stres? Możliwe. Czuła niesamowite odrzucenie, kiedy jej ojciec krzyczał na Johanna. Owszem, zdawała sobie sprawę, że się nie zgodzi, że nie będzie tak łatwo. Ale dlaczego aż tak bardzo się upierał? Czy tak ciężko było zrozumieć, że Christine się zakochała? Nie była już najmłodsza, jej czas na zamążpójście dawno minął. Jej koleżanki od dawna miały mężów oraz gromadkę dzieci. Wiodły wspaniałe, godne życie. A ona? Czy jej czas w końcu nadszedł? A jeżeli tak, dlaczego znów ktoś staje jej na przeszkodzie?
Przed jej oczami stanął obraz Sergo. Ten wysoki, szczupły i umięśniony mężczyzna, który chciał dać jej wszystko, czego zapragnie. Niczym Johann, oddał jej swoje serce. Tak jak obecnego narzeczonego, Sergo również kochała. Pamiętała jego półdługie, czarne, zawsze rozwiane włosy, oczy kształtu dwóch migdałów, błyskające ciemnym brązem oraz imponujące, gęste wąsy. Otarła rękawem sukni łzę, która pociekła jej z oka. Mijały już cztery długie lata, od kiedy nie ma go na tym świecie. Pamiętała ich pożegnanie w porcie, czułe uściski i obietnice, że jak tylko wróci, wezmą ślub. Że będzie już tylko i wyłącznie jej. Ta wyprawa miała być jego ostatnią. Jako najemnik walczył w wielu bitwach w zachodnich krainach. Chciał się dla niej zmienić, odstąpić od spędzania życia między podróżami statkiem a dzierżeniem miecza. Miał dosyć zabijania, tak jej mówił. Christine miała stać się jego ostoją, jego pomocą ku spokojnemu życiu. Każdego dnia czekała na jego powrót. Marzyła o tym dniu, kiedy ich usta po raz kolejny się zetkną, a palce znów będą mogły poczuć szorstki zarost na twarzy ukochanego. Złe wiadomości prawie ją zabiły. Pamiętała kolejne samotne tygodnie spędzone właśnie przy tym oknie, wychodzącym na zdradliwy ocean. Łzy płynęły niczym rzeka. Sergo, jej ówczesny ukochany, wspaniały, silny i mężny Sergo zginął między falami. Statek zatonął, zbombardowany przez piratów szukających skarbów.
To właśnie Johann pozwolił jej znów uwierzyć w miłość. W najtrudniejszym momencie był z nią, pozwalając na wspólne milczenie, co z czasem przerodziło się w rozmowy. Wszystko szło łagodnym torem, bez pośpiechu, bez przymusu. Żadne z nich nie wiedziało jak to się skończy. Ich pierwsze rozmowy, tak kulawe, aby mogły się udać. Tak proste i krótkie, tak niedoskonałe. Nigdy przecież tacy nie byli. Ich miłość zrodziła się z innej, jakże wielkiej i wspaniałej. Wiedzieli, że to nie powinno się udać. Christine wciąż pamiętała o Sergo, miała złamane serce, które wciąż bolało. Johann... To był on. Dorosły mężczyzna, nigdy nie pragnący zmienić ani swojego życia ani przyszłości. Wiedział, czego chce i nie był to stały związek. Co się więc stało? Gdzie w tym wszystkim pojawiła się miłość? Dlaczego jej serce znów zabiło mocniej? Czy wystarczyło być cierpliwym? A może nie wolno sobie nic obiecywać? Nie chcieli tego, przyjaźń miała wystarczyć. Krótkie spotkania, które zamieniły się w całonocne schadzki zakochanych. Gdzie ten ból? Zniknął? Zapadł się głęboko, bojąc się wyjść? Nie... Jest, wciąż go czuła, jednak już całkiem inaczej. Był przytłumiony przez nadzieję.