Sometimes love is not enough
And the road gets tough
I don't know why
And the road gets tough
I don't know why
Lana Del Rey- Born to die.
Znów
musiała iść. Skończyły się dobre, ciepłe czasy, kiedy mogła przytulić się do
męskiego boku, pozwalając, aby spomiędzy zwilżonych pocałunkami warg wypłynęło
ciche kocham. Przepadły wraz ze sztyletem. Wraz ze śmiercią Johanna. Od nowa
musiała podążać tak dobrze znaną ścieżką. Gniew buzował pod skórą, chcąc
znaleźć ujście, pragnąc kolejnej porcji niewinnej krwi, kolejnego krzyku
zaskoczenia, cierpienia, bólu, smutku, zdziwienia. Tak wiele odczuć pulsujących
w jednym ciele, w jednej kobiecie.
Długa,
czarna peleryna okrywała zgrabne ciało przysłonięte karmazynową suknią do
ziemi. Delikatne pantofelki stukały o kamienne podłoże, kiedy podążała do tak
dobrze znanego miejsca. Ucieczka od jakichkolwiek uczuć, od samej siebie. Tu
mogła być bezimienną kobietą, kurtyzaną oddającą swe ciało dla własnych,
wyimaginowanych potrzeb. Przez kolejne, jakże krótkie minuty mogła żyć wśród
kompletnie sobie nieznanych ludzi, pośród pijących mężczyzn, udając jak uważnie
przysłuchuje się ich rozmowom, jak celnie trafiają ich prostackie komplementy i
uwagi. Później wybierała jednego z nich, prowadząc w ciemną, wilgotną,
opuszczoną alejkę, przystając i opierając plecy o zimny mur budynku. Znów
zaczynała żyć. Przeszłość była jedynie przeszłością, nic nie mogło już jej
przywrócić ani zakłócić. Pozostała słodkim wspomnieniem tych wspaniałych chwil
spędzonych z mężczyzną, którego miała nadzieję, że prawdziwie kochała. Jednego
z dwóch. Któregoś na pewno. Serce kobiety zostało stworzone do kochania, do
czucia delikatnych skrzydeł motyli powiewających w podbrzuszu, do czułych
uniesień serca. Pozostały jedynie namiętne, gwałtowne pocałunki, zwilżone
alkoholowym, ciężkim oddechem, tłuste od jedzenia ręce i intensywny zapach
sunących tuż przy sobie ciał. To była przyszłość. Jej przyszłość. Jedyna, którą
mogła zaakceptować.
Jęknęła,
kiedy jej plecy gwałtownie uderzyły o mur, a kaptur zsunął się ze złotych
włosów, odsłaniając delikatną, jasną cerę. Czarne, długie rzęsy przysłaniały
szaro-błękitne oczy. Wargi rozchyliły się w ponownym westchnieniu, a dłonie
sunęły po grubym materiale koszuli. Fałdy sukni zostały gwałtownie, pośpiesznie
zadarte do góry, a nagie uda kobiety uniesione i oplecione wokół bioder
nieznanego szatyna. Nie czuła nic, kiedy wszedł w nią mocno, poruszając się we wnętrzu. Spierzchnięte usta mężczyzny sunęły po skórze blondynki, łapiąc ją
w szybkich, spragnionych pocałunkach, wyrywane kolejnymi wysunięciami bioder.
Złapała za silne, umięśnione ramiona, chcąc doznać odrobiny oparcia.
Gniew
mijał, wchłaniając się w nieznane, obce ciało, w postawnego obcokrajowca,
którego niewyżyte zapędy próbowały doprowadzić kobietę do kolejnych okrzyków
zachwytu. Nie, to nie było jej celem. Wszystko, tylko nie to.
-
Cholerna dziwka- warknął mężczyzna, poprawiając uchwyt na udach blondynki i
wciskając ją mocniej w ścianę.
Odwróciła
gwałtownie głowę, otwierając oczy, wpatrując się w pomarszczoną od przyjemności
twarz. Przez jej ciało przeszedł dreszcz. Wyprostowała się, przesuwając dłonie
na odsłonięte fragmenty szyi, zaciskając na nich palce i wbijając paznokcie.
Syknął ze złości, spoglądając na blondynkę.
-
Co robisz?!- zapytał, unosząc głos.
Nie
poluźniła chwytu, wbijając się jeszcze mocniej, chcąc zadać ból. Tylko ból.
Mężczyzna wyszedł z niej, odsuwając się i opuszkami palców sprawdzając powstałe
rany na szyi. Christine wciąż stała wsparta plecami o ścianę. Poprawiła fałdy
długiej sukni, ignorując charczenie i warczenie mężczyzny. Poprawiła włosy
ułożone z tyłu w ciasny warkocz. Uderzenie w twarz zaskoczyło ją. Krzyknęła,
osuwając się i opadając ciężko na kamienne podłoże.
-
Ty suko! Myślisz, że możesz mi coś zrobić?!- krzyknął ponownie mężczyzna,
nachylając się, aby jeszcze raz uderzyć.
Świat
zwolnił, pozwalając kobiecie dokładnie obserwować zmiany zachodzące na twarzy
nieznajomego. Między brwiami powstały dwie podłużne zmarszczki, ciemne, brązowe
oczy zwęziły się, a wargi krzywiły w gniewie. Gniew. Tylko on pozostał.
Rozluźniła się, przymykając powieki. W najciemniejszych, najdalszych
zakamarkach własnego umysłu odnalazła skrywaną dotychczas chęć. Uwolniła ją,
pozwalając się spalać od środka, trwać w przyjemnym uniesieniu, w drżącej
świadomości co za chwile może się stać. Wrzask, potępieńczy wrzask dobiegł do
jej uszu. Nie chciała patrzeć, widzieć koszmaru, który sama wywołała. Wciąż
płonęła, tworząc wokół siebie bezpieczną przystań prowadzącą do chwilowej
pustki.
Mężczyzna
darł na sobie ubranie, drapiąc umięśnione ciało, okaleczając się, wyrywając
włosy, mocno pocierając powieki i zarośnięte policzki. Upadł ciężko na kolana,
chowając twarz w dłoniach, nie mogąc przestać. Strzępki ubrań leżały porozrzucane wokół
niego. Coś wstąpiło w jego serce, atakując głowę, wszystkie dobre wspomnienia,
każdą cząstkę duszy. Musiał się jej pozbyć, wyrzucić z siebie. Inaczej zabije.
Każdego, kogo napotka. Podda się i wstanie z klęczek, z zimnego mułu leżącego
na bruku i rzuci się w pogoń za swoją pierwszą ofiarą. Dopadnie, skacząc
zwinnie wprost do szyi, zatapiając zęby i paznokcie w skórze. Drapiąc, gryząc,
rozrywając. Zabić. Zniszczyć. Pozbyć się tej cholernej ofiary. Wszystko dla
gniewu. Otworzył oczy, zrywając się ze swojego miejsca, jak dziki, spłoszony i
przede wszystkim niebezpieczny zwierz biegnąc w stronę kobiety w ciemnym
płaszczu, odchodzącą ciemnym zaułkiem. Zerwał kaptur z głowy, odsłaniając
długie, związane blond włosy. Nawet się nie poruszyła, zaciskając jedynie
mocniej palce w pięści. Wrzasnął ponownie, zamykając ponownie powieki, ciągnąc
za czarny materiał okrycia.
-
Zostaw ją!- Mężczyzna warknął, jednak nie puszczał swej ofiary.- Zostaw ją!
Ostrze
zalśniło w blasku księżyca, mając za zadanie przestraszyć napastnika, a już po
chwili uderzyło w odziane koszulą ramię. Nieznajomy ryknął z bólu, puszczając
szarpaną jeszcze przed sekundą kobietę, łapiąc się za rękę. Krew pociekła na
materiał ubrania, brudząc, spływając gorącym strumieniem na bruk. Nagle
wszystko puściło. Cała złość, to nieznane uczucie niewyjaśnionego gniewu.
Mężczyzna stał na chwiejących się nogach, nie wiedząc co tak naprawdę się
stało, czego był świadkiem, a tak naprawdę, że był tego uczestnikiem.
-
Co do…
Miecz
znów zalśnił, przecinając powietrze tuż przed jego nosem, specjalnie chybiając
celu. Spłoszony mężczyzna dojrzał siedzącą, na pierwszy rzut oka wystraszoną
kobietę i wysokiego, osnutego ciemnością człowieka. Stał dumnie, w skórzanych
naramiennikach, z ostrzem gotowym do kolejnego ciosu. Nie namyślając się długo,
odbiegł, chcąc zniknąć, chcąc zatamować płynącą wciąż krew. Uratować się.
To
było jak rykoszet. Jej moc podziałała, jednak została użyta przeciwko niej
samej. Oddychała głęboko, pozwalając pełnym piersiom unosić się wraz z
kolejnymi drganiami wystraszonego serca. Nawet nie sądziła, że ma w sobie tak
wielką moc, że może sprawić, że ktoś będzie się wił w cierpieniu własnego
umysłu. Ale to wciąż było za mało. Wciąż mogła więcej, postarać się, przyłożyć
i ominąć swym istnieniem powstałą rządzę mordu. Ale gdyby się tego nauczyła,
gdyby opanowała własne siły, mogłaby zawładnąć wszystkim. I każdym. Nie
straszny byłby kolejny przeciwnik, z którym musiałaby się zmierzyć
Christin, żaden mężczyzna czy kobieta, żadne żyjące stworzenie. Nawet
własny ojciec.
-
Pozwól, pani, że ci pomogę.- ciepły, przyjazny głos zadzwonił w uszach kobiety.
Odwróciła głowę, patrząc na wychodzącego z cienia wysokiego, postawnego
blondyna. Miecz bezpiecznie spoczywał w pochwie przytwierdzony do skórzanego,
ciężkiego pasa. Podszedł, wyciągając silną, poniszczoną dłoń.
-
Dam sobie radę sama, dziękuję.- odpowiedziała nieco opryskliwie, poruszając
łydkami i próbując się podnieść.
Nie
zważając na protesty, mężczyzna złapał niezwykle delikatnie za nadgarstek
blondynki, podciągając do góry. Przystanęła tuż przed nim, zapatrując się
w szare, wąskie oczy. Zabrał ręce. Ich spojrzenia zetknęły się, jedynie na
sekundę, nie pozwalając się już odwrócić.
-
Nic ci się nie stało?- zapytał, niezwykle zręcznie przechodząc z ‘pani’, na ‘ty’.
Pokręciła
głową, a złote kosmyki zafalowały wzdłuż delikatnej twarzy Christine. Okryła
się połami czarnej peleryny, próbując czymś zająć ręce, aby tylko nie zaciskać
ich nerwowo ze sobą, nie strzelając kostkami.
-
Nie.- odpowiedziała szeptem, który w tej zalegającej ciszy wydał się ledwo
słyszalny.
-
Odprowadzę cię.
-
Dziękuję- odpowiedziała spokojnie, za plecami mając posiadłość ojca. Ściągnęła
z szyi srebrny naszyjnik z małym, przezroczystym kamykiem i wyciągnęła w stronę
swojego obrońcy.- To w nagrodę.
Zmarszczył
brwi, kręcąc zaraz głową.
-
Nie mogę tego przyjąć. Nie jestem najemnikiem a jedynie przechodniem, który nie
mógł znieść, że ktoś próbował skrzywdzić tak delikatną i piękną kobietę.
Zacisnęła
wąskie usta w cienką linię, mrugając powoli, tonąc w szarości spojrzenia.
Ponowiła prośbę, wyciągając jeszcze bardziej dłoń z naszyjnikiem.
-
W takim razie uznajmy to za podarunek, panie.- odpowiedziała, starając się
przybrać miły ton.- Wydajcie, proszę, na grę w kości lub alkohol.
Zaśmiał
się cicho pod nosem i uniósł kącik ust do góry. Zmęczona twarz mężczyzny
rozpogodziła się, przybierając miły wygląd. Przechylił głowę, patrząc na
Christine, aż w końcu dotknął palcem łańcuszek, odbierając go.
-
Rohan.- wypowiedział poważnym tonem- Mam na imię Rohan.
Odwzajemniła
uśmiech, odwracając się i znikając na kamienistej ścieżce, aby już po chwili
zniknąć w domu.
Wiatr
dął w żagle, prowadząc jego ukochany statek do domu, do malowniczych, pięknych
Wysp Olleny. Odjął jedną rękę od drewnianego koła sterowego, wsuwając do
kieszeni w spodniach. Na palcu zawisł srebrny łańcuszek. Uniósł nieznacznie
kącik ust, wspominając nieznajomą, śliczną blondynkę. Prychnął cichym śmiechem,
zdając sobie sprawę, że chętnie by ją odszukał, że mógłby następnym razem,
kiedy będzie w mieście przejść się do jej posiadłości i… nawet nie wiedział o
kogo pytać. Może była służką? Kucharką? A może panią tego domu? Opuścił kącik
ust, podrzucając łańcuszek do góry i łapiąc zręcznie w dłoń. Coś szarpnęło w
jego ciele, zginając Rohana w pół. Palce trzęsły się z bólu. Puścił ster,
łapiąc się drugą ręką za nadgarstek, próbując uspokoić drgania. Czyżby to była
ta nieznana, starcza choroba powodująca, że całe ciało drżało i pulsowało bólem?
Nie, palce uspokoiły się już po chwili, teraz rozpalone. A raczej jeden z nich
rozpalony. Kciuk. Uniósł rękę i odwrócił wierzchem do dołu, spoglądając w
malutki, przezroczysty kamyczek wczepiony w skórę. Kryształ.